Historia Papierni w czerni i bieli
Kilka
lat temu wracając z Lublińca gościłem przejazdem w Kaletach. Wtedy w oczy
rzuciły mi się potężne ruiny usytuowane niemal w sercu miasta. Rok później
wróciłem tam by bliżej przyjrzeć się pięknej poprzemysłowej zabudowie. Niestety
miałem wyjątkowego pecha, gdyż trwały tam intensywne prace rozbiórkowe
prowadzone przez LKZ s.j. (Lokalny Komitet Złomiarzy spółka jabolowa z licznymi
siedzibami pod okolicznymi sklepami spożywczymi), a widząc jak panowie fachowcy
zwalają kilkumetrową ścianę, postanowiłem wizytację odłożyć nieco w czasie.
Odpowiedni moment na drugą już rewizytę nadarzył się w niedzielę i choć zasłane
białą pierzyną niebo nie sprzyjało dobremu kadrowaniu, postanowiłem wykorzystać
moment „spokoju na zakładzie” i zajrzeć w jego głębie zuchwale penetrując
opuszczone hale i budynki.
Niniejszym
należy się Szanownym Czytelnikom drobna nota historyczna. Kaletańskie Zakłady
Celulozowo-Papiernicze swą historią sięgają roku 1884, gdy z wybudowanej tam
celulozowni uzyskano pierwszy materiał do produkcji papieru. Inicjatorem oraz
inwestorem budowy był nie kto inny, jak mój ulubiony „towarzysz” historycznych
wypraw, hrabia Guido Henckel von Donnersmarck. Piętnaście lat później, w roku
1899, w pobliżu wybudowano papiernię, która oczywiście w znacznej mierze
korzystała z celulozy produkowanej na miejscu. Budowa papierni w Kaletach nie
była przypadkowa, gdyż otaczające miejscowość lasy dostarczały wysokiej jakości
surowca, a w dodatku pierwszą ekipą pracującą w zakładach byli głównie leśnicy
oraz drwale, czyli ludzie znający się na rzeczy.
Pod
koniec XIX wieku w papiarni pracowały już dwie maszyny papiernicze, które
Donnersmarck kupił w cieplickich zakładach Füllner’a. Przez pierwsze lata XX
wieku produkowano tam głównie papier pakowy. W roku 1918 zakład trafił w ręce
niemieckiej spółki Natronag, która pozostała jego właścicielem także po roku
1922, gdy po plebiscycie Kalety przyłączone zostały do Rzeczypospolitej. Niemcy
zadbali o dalszy rozwój zakładu. Przed wojną papiarnia była największym w
Polsce producentem mocnych papierów pakowych, a celulozownia wytwarzała 30%
krajowej produkcji tego surowca. Wyroby były eksportowane do krajów
europejskich oraz do Stanów Zjednoczonych.
II
wojna światowa odbiła się jednak na zakładach. Bliskość od granicy
polsko-niemieckiej spowodowała, że zakłady zostały zajęte już w pierwszych
dniach września 1939 roku. Papiernia stała się miejscem pracy przymusowej,
pobliskie zaś budynki socjalne m.in. zakładowy żłobek przemieniono w obóz
jeniecki. W styczniu 1945 roku Niemcy rozpoczęli demontaż i wywóz maszyn, a w
drugiej połowie tego miesiąca zakazano pracownikom wstępu na teren zakładu, by
uniemożliwić ich interwencję w czasie gdy podpalano magazyny i wysadzano
budynki. Papiernia, pomimo ogromnego bilansu strat, nie potrzebowała jednak
wielu lat na odrodzenie. Już we wrześniu 1945 roku, a więc cztery miesiące po
zakończeniu konfliktu na kontynencie, rozpoczęto odbudowę. 15 sierpnia 1946
roku fabryka miała pełną zdolność produkcyjną, a pod koniec tego roku zatrudniała
już 850 pracowników, czyli tylu, ilu pracowało tu przed wojną. W roku 1948
produkcja przewyższyła tę z okresu dwudziestolecia międzywojennego.
Dobrym
okresem w funkcjonowaniu zakładów były również lata PRL-u. W roku 1974
produkcja osiągnęła 30 tys. ton celulozy, 34 tys. ton papieru oraz ponad 120
milionów sztuk worków. Niczym za czasów Daonnersmarcka pracownicy mogli liczyć
na pełny socjal: przyzakładowy żłobek i
przedszkole, stołówkę, dom kultury,
przychodnię lekarską, stadion sportowy, basen i ośrodek wypoczynkowy z domkami letniskowymi,
a od 1975 roku także dom wczasowy „Rosomak” w Ustroniu.
Zmiany
ustrojowe przełomu lat 1989/90 wyraźnie zaszkodziły papierni. Już w roku 1990
zamknięto celulozownię, a w roku 1994, dokładnie 9 czerwca, ogłoszono upadłość
całego zakładu. Na jego terenie utworzono kilka małych spółek, które jeszcze do
2008 roku resztkami sił prowadziły działalność macierzystą zakładu. Dziś teren
fabryki wystawiony jest na sprzedaż. Kilka budynków wciąż jest zajmowanych
przez drobne firmy, ale zdecydowana większość pozakładowych hal popada w
nieodwracalną ruinę.
Mnie
oczywiście najbardziej interesowały te obiekty, gdzie można by wjechać rowerem,
albo przynajmniej mieć go przy sobie. Teren jest bardzo niebezpieczny, nawet na
placu nie trudno wlecieć w jakiś kanał, a już w samych budynkach aż strach
oprzeć się o ścianę. Wszystko rozpieprzone, rozkradzione, rozbite. Jedynie
wysoki komin jakoś się trzyma.
Najciekawsza
okazała się kotłownia. Jeszcze niedawno wzdłuż zsypów węglowych jeździła duża
żółta suwnica, którą można oglądać na fotach z wcześniejszych lat. Dziś sam
budynek wewnątrz jest iście piękny: zawalone piece stojące w świetle promieni
słońca przebijających się przez złote szyby na dachu. Niesamowity widok, szkoda
tylko, że mój aparat nie był na to aż tak czuły, jak ja. W
głębi stoi zaś celulozownia, a na zewnątrz rozebrane zbiorniki. Pozostały
jeszcze dwa, w dwóch oddzielnych lecz stojących obok siebie budynkach. Jest
też i hala produkcji papieru. Tam pracowały najwspanialsze maszyny do niedawna
będące przedmiotem licznych sesji fotograficznych. Tam też stały bele papieru,
po których dziś nie ma już śladu. Lubię przestrzeń tych hal, po których dziś
hula wiatr, a w powietrzu unosi się zapach piwnicznej stęchlizny. Na filarach
pozostały resztki konstrukcji suwnic, a na ścianach nadal odnaleźć można stare
tablice ostrzegawcze.
Miejsce
godne kolejnej rewizyty, myślę, że nawet w szerszym gronie. To co udało mi się
odwiedzić, to zaledwie malutki fragmencik tego, co kryją mury tego wspaniałego
zakładu. Zdjęcia wyszły takie sobie, bo i aparat już leciwy i nie daje rady w
ciemnościach ogarniających tajemnice tych budynków. Co jednak zobaczyłem to
moje, a resztę przedstawiłem Szanownym Czytelnikom w ramach tego skromnego
wpisu.
Pozdrawiam
postindustrialnie. Roweroholik.
Wpis na blogu i zdjęcia:
22.07.2012 | AP / Nikon P60-2, C7FSE, PP