Ostatni trip Sandtournée

Ruszam w ostatni trip Sandtournee. Jak zaplanowałem sobie już ponad rok temu, ostatni wypad to północne rubieże Lublińca, dwie malownicze wioski z niezwykłymi wyrobiskami. Z oka satelity wiele takich miejsc wygląda fascynująco, lecz gdy się już tam zajedzie, czasem można się srogo rozczarować. Tym razem na finiszu czekały mnie niesamowite scenerie, ziemia i ściany zalanych wyrobisk niemal malowane promieniami słońca, które tworzyły obrazy tak niezwykłe, że pozwoliły uchwycić swe piękno nawet niewielkiemu oczku aparatu w moim telefonie. Na przemian goniące się cienie chmur i jasne światło sprawiły, że bez retuszu, w oryginale mogę z czystym sumieniem oddać Wam w ogląd uchwycone momenty.


Po sobotnich ulewach postanowiłem obrać twardy szlak do Lublińca, bo do tej pory twarde ścieżki polskich lasów w dobie „dobrej zmiany” nawet po małym deszczu zamieniają się w błotniste wąwozy trudne do ogarnięcia nawet na grubych laciach. Pojechałem więc znanym mi już szlakiem asfaltowym przez Kamieniec, Księży Las, Wielowieś i Krupski Młyn. Trochę zamętu tradycyjnie przytrafiło mi się w centrum miasta, ale ogarniwszy go na poboczu jednego z rond bezbłędnie dojechałem do pierwszego celu. W miejscowości Glinica, po pokonaniu dość sporego wzniesienia, trafiam na wyrobiska tamtejszej kopalni. Teren jest rozległy i dostępny „od ręki”, co cieszy mnie niezmiernie. Znajdują się tam trzy zbiorniki, z czego dwa we wciąż eksplorowanych nieckach. Szczególnie atrakcyjne wydało mi się wysokie i strome wyrobisko, nad którym w odległości jakichś 150-200 metrów stoi dwupiętrowy ceglany budynek dopełniający estetycznie przepiękny krajobraz piaskowni.   










Nad największym zbiornikiem przebiega linia kolejowa. Z tego punktu widzenia krajobraz bardzo przypomina zalew w Kostkowicach na Jurze. Jego elementem również staje się ceglany budynek.






Cały teren to mocno zbity piach, który po deszczu zamienia się w glinianą pułapkę. Zamiast delektować się spacerem, postanowiłem przejechać się wzdłuż wyrobiska. Ten błąd kosztował mnie długie minuty spędzone na czyszczeniu każdego zakamarku roweru, bo mokry piach dostał się dosłownie wszędzie tam, gdzie dostać się mógł, a gdzie ja wolałbym, by się nie dostał. Takie uroki piaskowni. Ostatni podłużny staw znajduje się pod placem, gdzie składowane są wydobyte kruszywa. Nad wyrobiskiem widać sporo maszynerii przesypowo-filtrująco-segregującej. Tradycyjnie w niedzielę zakład śpi…



Opuszczam Glinicę i kierują się dalej na zachód. Jadę niezwykle urokliwą, wąską dróżką z równo lanego asfaltu do miejscowości Łagiewniki Wielkie. Tam docieram polnym szlakiem do wyrobisk drugiej wyznaczonej we wspomnianym palnie kopalni. Wita mnie ogromny park maszynowy stojący nad białą, płytką glinianką. W tle rozległy zbiornik żwirowni, po prawej stronie głębokie wyrobisko piachu z mocno rozbudowanym taśmociągiem. Z tyłu zaś niezwykle urokliwa niecka wyłączona już z wydobycia, nad nią niewielka buda i kilku jegomości łowiących ryby. Ponownie rozpoczyna się festiwal świateł i cieni…

















Tak kończy się moja przygoda z piachem, żwirem, kamieniem, wapieniem, dolomitem, pyłem, iłem i innymi. Z wyznaczonych na mojej mapie miejsc pozostaje jeszcze bardzo daleki południowy-wschód czyli pas Olkusz-Trzebinia-Chrzanów-Libiąż i jeszcze dalej w stronę Krakowa, czyli trójkąt Czatkowice-Dubie-Zalas. Tym miejscom być może w nie tak dalekiej przyszłości poświęcę więcej czasu i… pieniędzy, bo póki nie znajdę jakiejś alternatywnej, spokojnej tarasy na wschód, zdecydowanie wolę kulać się pociągami, niż przebijać się na rowerze przez ten gąszcz zatłoczonych miast Górnego Śląska, Zagłębia i granic Małopolski.

Wydaje mi się, że oto przez półtorej roku udało mi się podbić do wszystkich wyczytanych z satelitarnej mapy Gógla wyrobisk z seledynowymi oczkami. W swych podróżach pominąłem takie miejsca jak zalew Chechło w Nakle Śląskim, dwa kamieniołomy na granicy Tarnowskich Gór i Bytomia oraz potężne zbiorniki w Dzierżnie i Pławniowicach, które przecież też są pozostałością po odkrywkowej działalności górniczej, jednak uznałem, że są to miejsca na ogół znane, łatwo dostępne, nie ukryte, a nawet w kilku przypadkach rekreacyjne. Pominąłem też moją rodzimą cegielnię w Rokitnicy (a raczej na Walhofie), po której został niewielki staw, jeden zalany wąwozik (dziś systematycznie od lat zasypywany budowlanymi śmieciami) i ogromne czarne pole, czyli zasypana największa niecka, której zła sława wzięła się z odebrania życia dziesiątkom mieszkańców tej zabrzańskiej dzielnicy i okolic.


Trip: 18.06.2017
Dystans: 129.97

Post scriptum.
Już wkrótce obmyślę sobie nowy rozdział wypraw. Może jeziora, zalewy, stawy, rzeki? Kościoły? Stare cmentarze? Mosty, wiadukty, kładki? Opuszczone domy? Tyle radosnego życia przede mną – pewnie znajdzie się czas na absolutnie wszystko!