Krótki wstęp do historii jurajskich
Gdy wychodzę poza stare, cuchnące i odrapane mury
opuszczonych budynków, obok leśnych traktów, trudno mi znaleźć sobie miejsce.
Miejsce, w którym z jednej strony czułbym spokój, a z drugiej mógłbym bez
skrępowania aktywnie eksplorować tamtejszą przestrzeń. Minęło wiele lat zanim
wyrwany z miejskiej klatki dotarłem do krainy niemal z innego, na pewno dotąd
dalekiego mi świata. Dotarłem na Jurę.
Przed kilkoma laty przypadek sprawił, że trafiłem
do niewielkiej miejscowości Rzędkowice oddalonej o jakieś 15 kilometrów
spokojnej drogi od Myszkowa. Mapa, która była bezpłatnym dodatkiem do
weekendowego wydania „Wyborczej”, posłużyła mi za nieocenione źródło wiedzy na
temat krainy tak niedalekiej, a tak mi do tej pory obcej. Mój pierwszy trip
jurajski wiodący szlakiem od stacji kolejowej Myszków Światowid po wysoką i
najbardziej charakterystyczną skałę pasma rzędkowickiego zwaną Palcem Bożym,
przez kolejne lata wyznaczył trend moich spotkań z Jurą, spotkań na które coraz
częściej zabierałem moich przyjaciół, a wśród nich mój skarb największy - moją żonę Lenę.
Rzędkowice stały się moją ostoją. Kilkukrotnie witałem
w te strony bez udziału kolei, okazało się bowiem, że samodzielny trip liczący
grubo ponad 160 km w obie strony, może sprawić jeszcze więcej satysfakcji,
zwłaszcza, że obrana przeze mnie trasa omija główne trakty komunikacyjne, więc
sporo drogi to przepiękne wsie i spokojne ścieżki leśne.
Odkrywanie Jury, ze szczególnym uwzględnieniem
części zachodnio-północnej w kierunku Częstochowy, nabrało w moim życiu
niezwykłego rozmachu. W tym czasie dokonałem kilku wspaniałych odkryć takich
jak Góra Zborów czy zalew w Kostkowicach. Trafiałem również w miejsca bardziej
uczęszczane, niezwykłe perły tamtejszej turystyki, czyli przedpola zamków
Szlaku Orlich Gniazd, gdzie miejsca mojego szczególnego zachwytu były budowle w
Ogrodzieńcu oraz zlokalizowane po sąsiedzku zameczki w Mirowie i Bobolicach –
ten ostatni pięknie odrestaurowany przed trzema laty.
Był taki czas, gdy poszukiwania własnego miejsca w
zasadzie ograniczyło się już tylko do tych niewysokich pasm wapiennych skał.
Często nie potrafię nawet sobie przypomnieć drogi do miejsc, które odnajduję na
swoich zdjęciach. Moje wyprawy, na początku skrupulatnie zaplanowane, w czasie
jazdy nabierały niezwykłej dla mojej dość ułożonej wówczas osobowości, chaotycznego
rozmachu. Dzięki jednak temu docierałem do miejsc, które pierwotnie zostały
pominięte, a które dziś nabierają wartości za każdym razem, gdy tam jadę.
Ten mały świat oddalony od rodzimego Zabrza o
półtorej godziny drogi pociągiem kryje w sobie znacznie więcej tajemnic, niż
niejedna przestrzeń wielkich miast. Tym bardziej uciekam w te strony, gdy tylko
odnajduję na to czas. Jura to dobre miejsce, by odnaleźć samego siebie.