Papiernia w Kaletech. Wizyta z Leną
Nie wiadomo dokładnie kiedy Kalety zmarły na zawał
serca. Być może wtedy, gdy ostatni pracownik tamtejszych zakładów papierniczych
opuścił ich grube ceglane mury. A może wówczas, gdy mimo wysiłku odratowania
fabryki, w miejscu potężnego organizmu utworzono wiele mniejszych komórek
prywatnych żerujących na potencjale nielicznej już załogi. Może też stało się
to wtedy, gdy od rzutu kamienia pękła pierwsza szyba, wyważono pierwsze
zamknięte drzwi, rozebrano pierwszą maszynę…
Ogromne Kaletańskie Zakłady Celulozowo-Papiernicze
niegdyś dające chleb mieszkańcom tego małego miasteczka, dziś popadły w
odstraszającą ruinę. Być może ci sami ludzie, którzy przez wiele lat
przychodzili tu do pracy, dziś odwiedzają tę martwą ceglano-betonową tkankę przeszukując
zwałowiska kamieni i kurzu liczą na jakąś metalową zdobyć. Ileż jeszcze da się
wyrwać ze ściany, jak bardzo można jeszcze okaleczyć tę i tak nadszarpniętą
chorobą liberalizacji rynku fabrykę? Niewiele jednak już pozostało do zabrania.
Na najwyższej kondygnacji hali produkcyjnej w milczeniu stoi zraniony walec -
zbyt ciężki, by wynieść go o własnych siłach, zbyt solidny, by dać się
rozszarpać tułającym się tu niemal o każdej porze wędrownym złomiarzom. Wokół
niego unoszą się tumany kurzu wzniecane przez hulający wiatr. Ten wiatr porusza
starą blachą, przemyka przez rozbite okna, wkrada się do obdartych z historii
hal i pozwala się wzbić w powietrze niezliczonym arkuszom papieru, które tu
wyprodukowane, nigdy nie opuszczą tego miejsca. To ten wiatr, niczym duch,
wzbudza lęk, ale i oprowadza nas po tych wielkich przestrzeniach niegdyś
tętniących życiem, dziś odosobnionych, cichych, brudnych i przesiąkniętych
wilgocią.
Odwiedzamy z Leną te smutne mury. Kroki stawiamy ostrożnie, bo zraniona fabryka kryje w sobie wiele pułapek. Jesteśmy tu tylko gośćmi, być może niechcianymi, ale zafascynowanymi tym, co spotykamy. Niestety serce Kalet już nie bije…
Trip: 27.04.2012
Dystans: 88.84 km
Dystans: 88.84 km