Papierowy szlak do Boruszowic
Obok wielkiej papierni w Kaletach, która dziś dokańcza żywota w prowadzonej na raty rozbiórce, na szlaku dziedzictwa przemysłowego rodu Donnersmarcków odnajdujemy jeszcze jeden zakład papierniczy, o wiele mniej okazały, acz znacznie urokliwszy, ukryty na granicy lublinieckich lasów i starej kolonii robotniczej Boruszowice. Niszczejące dziś budynki papierni mają długą historię ciągnącą się od przełomu końca XIX wieku, gdy produkowano tu materiały wybuchowe dla przemysłu wydobywczego, przez urodzajny mimo światowego kryzysu okres lat przedwojennych, gdy zakład należał do czołówki polskich producentów papieru, po lata 70. i późniejszy okres przemian gospodarczych, gdy włączony do Zakładów Celulozowo-Papierniczych w Kaletach wraz z nimi runął w ekonomiczną otchłań, niczym wątłe ciało samobójcy skute łańcuchem do wielkiego głazu wrzuconego do głębokiej rzeki polskiej rzeczywistości gospodarczej.
Dziś zakład budzi zachwyt architektoniczny, jego wieża wodna to charakterystyczny punkt na mapie tej okolicy. Po dawnych zakładach materiałów wybuchowych pozostały nieliczne ślady w postaci szyn kolejki wąskotorowej, ukrytego w lesie magazynu o niezwykle grubych ścianach oraz ślad nieco żywszy i bardziej interesujący – piękne, krajobrazowe, spokojne i nie zmącone współczesnym gwarem osiedle robotnicze.
Teren papierni od strony głównej bramy jest zamknięty i pozornie chroniony. Jednak wystarczy nieco oddalić się od wejścia, by natrafić na coś w kształcie dawnego basenu, za którym znajduje się baczna brama i zdewastowany płot, z którego pozostały już tylko powyginane słupki. Wraz ze Skudem i Goofim nie szczędzimy sobie czasu by zajrzeć tu i ówdzie, choć większość budynków jest zamknięta, a przez wysokie, przybrudzone okna widać niewiele. Sama jednak nasza obecność w takim miejscu budzi we mnie zachwyt. W końcu nie codziennie udaje się pojeździć rowerem po tak wspaniale zachowanych obiektach, w których czas jakby stanął w miejscu.
Teren papierni od strony głównej bramy jest zamknięty i pozornie chroniony. Jednak wystarczy nieco oddalić się od wejścia, by natrafić na coś w kształcie dawnego basenu, za którym znajduje się baczna brama i zdewastowany płot, z którego pozostały już tylko powyginane słupki. Wraz ze Skudem i Goofim nie szczędzimy sobie czasu by zajrzeć tu i ówdzie, choć większość budynków jest zamknięta, a przez wysokie, przybrudzone okna widać niewiele. Sama jednak nasza obecność w takim miejscu budzi we mnie zachwyt. W końcu nie codziennie udaje się pojeździć rowerem po tak wspaniale zachowanych obiektach, w których czas jakby stanął w miejscu.
Gdzieś w centralnej część zakładu natrafiamy na stary podziemny zbiornik. Metalowe schody całkowicie pokryte rdzą i niesamowite wypalane cegły na ścianach sygnowane nazwą Zakładów Ceramicznych „Czarny Las” tworzą z tego kompleksu niemal miejsce mistyczne. Poruszamy się ostrożnie, bo wiekowe, dawno chyba nie używane schody i poręcze mogą przysporzyć nam nie lata kłopotów. Nieopodal zbiornika wznoszą się zaś betonowe silosy u szczytu wykończone niezwykłą stolarką. To dość dziwne połączenie, jak na zakład przemysłowy, ale jakże urokliwe w dobie hal z metalu, plastiku i szkła.
W jednej z hal natrafiamy na pozostałości po produkcji. Panuje tam fascynujący nieład. Pośród wielu maszyn stoją bele papieru, papierowe rurki i stosy porozrzucanych kartek. Na licznych stojakach i regałach zalega złom, którego o dziwo nikt stąd jeszcze nie wyniósł. Obiekt należący obecnie do jednej z tarnogórskich firm jest jeszcze na tyle dobrze zachowany, że przy odrobinie dobrej woli i celowym dofinansowaniu można by otworzyć tu całkiem okazałe muzeum. Pytanie tylko, kto by tak daleko się fatygował przyjeżdżać na zwiedzanie? Z drugiej strony może to i dobrze, że nie skomercjalizowano jeszcze tej małej fabryki, bo wciąż jest tu dużo do odkrycia.
Poza terenem papierni, w lesie natrafiamy na stare magazyny. To bardzo okazały kompleks, tyle że postawiony już w stan kompletnej dewastacji. Zapewne niegdyś był on magazynem materiałów wybuchowych opuszczonym pod koniec lat 20., gdy zmieniono charakter produkcyjny zakładu. Długi budynek podzielony jest na kilka pomieszczeń, które bez żadnych wątpliwości służyły jako wysypisko śmieci dla działającej fabryki papieru. Wśród licznych znalezisk, których dokonaliśmy, nadmienić należy mnogość środków chemicznych, wiele z nich było jeszcze w nienaruszonym stanie. Sam zaś osobiście odnalazłem dobrze zachowany, wykonany z drewna przyrząd laboratoryjny niewiadomego przeznaczenia. Mą dumę ze znaleziska Goofy udokumentował zdjęciem.
Jeszcze kilka lat temu Boruszowice stanowiły dla mnie miejsce dalekich wypraw. Dziś, po tym jak niemal cały rok 2015 spędziłem na badaniu lasów od Tarnowskich Gór po sam prawie Lubliniec, ta niewielka kolonia nie kryje już tyle tajemnic. Przez Boruszowice przebiega szlak rowerowy RL, można tam również trafić przyjemną drogą jadąc w sercu pachnącego lasu. W tym roku byłem tam więcej razy (nawet niezamierzenie), niż w poprzednich latach i co ciekawe – boruszowicka papiernia nie tarci na swym uroku, wydaje się być wręcz namalowaną na płótnie rozwieszonym między wysokimi sosnami otaczającymi cały zakład.
Tu jednak nie zakończyliśmy naszego tripu. Lasem przedostajemy się do papierni w Kaletach, można by rzec – macochy fabryki boruszowickiej w okresie wielkich przemian ustrojowych. Tego głazu, o którym pisałem na wstępie. Tym razem zapuszczamy się do wspaniałej hali maszynowni, która dziś już nie istnieje zrównana z ziemią. Był to dość specyficzny budynek: jako jedyny miał zamurowane wejścia i jako pierwszy został uwzględniony w planie do wyburzenia, choć znajdował się dokładnie w centralnej części zakładu między kotłownią a halą produkcyjną. Miał on też tę cechę mocno lubianą wśród eksploatatorów postindustrialnych przestrzeni, że był bardzo dobrze zachowany. Jeszcze w 2011 roku na piętrze można było cieszyć się widokiem kompletnej sterowni oraz pomieszczeniem niezwykle ciekawej hali transformatorów. W czasie naszej wizyty pozostała już jedynie rama konsoli i porozbijane porcelanowe izolatory. W maszynowni zaś, do której można było dostać się wyłącznie przez wysokie okno, wrażenie robiła długa ściana pokryta lśniącymi kwadratowymi płytkami ceramicznymi, na której opisano poszczególne sekcje maszyn. Tylko ten jeden raz zwiedziłem ten budynek czując dziś pewien niedosyt, bo musiało być w nim coś więcej niż tylko maszynownia, skoro komuś tak bardzo zależało, żeby nikt tam nie wchodził.
Trip: 06.10.2013 z Goofim i Skudem
Dystans: 57.40 km