Ostra Góra na piaskowym szlaku

Drugi dzień majowej odysei. Drugi dzień testów aparatu w Lenovo K5. Drugi dzień odbudowy dobrych relacji z Hindenburgiem. Tym razem obieram zupełnie inny kierunek. Na widelec biorę chyba najmłodszą kopalnię w dziejach moich wypraw, czyli Zakład Górniczy Ostra Góra w okolicach Bibieli. Chodzą słuchy, że wydobycie tu rozpoczęto dopiero półtorej roku temu, a i tak rozgrabiono już 17 hektarów lasu. Cały urobek ma zasilać mocno opóźnioną budowę autostrady A1, która to budowa już nie raz dała mi się we znaki w moich leśnych wojażach. W majowy weekend cicho tu i przyjemnie, ale za roboczego dnia mało kto chce się narażać na rozjechanie przez kursujące tu non stop wywrotki. Niby to las, dobro narodowe, wspólne, ostoja zwierzyny, ale jak czytamy na stronie dzierżawcy (właściciela?) obszaru: „Ułatwienia transportowe dla okolicznych inwestycji: uzgodnienie z Lasami Państwowymi (nie obowiązuje ustawa o dopuszczalnej ładowności tonowej), możliwość przewozu pojazdami czteroosiowymi o napędzie 8x8 (…), oszczędność budowy dróg technologicznych, brak ograniczeń środowiskowych, społecznych itp.”. Innymi słowy paradoks. Jeszcze bardziej odczuwa się to będąc już w granicach kopalni. Na każdym kroku jakaś tabliczka ostrzegawcza albo zakazu. Prawdę mówiąc to pierwszy taki zakład w moim dwuletnim kręceniu tak solidnie (wręcz nadgorliwie) oznakowany. Wjeżdżam.


Od frontu raczej blado: szlaban, oczywiście tablice, nieco dalej monitoring. Tradycyjnie w celu zaspokojenia ciekawości ruszam na tyły. I tu ciekawostka: do niedawna przez teren obecnej kopalni prowadził szlak czerwony oznaczony numerem 1. LR to z kolei prawdopodobnie oznaczenie drogi dojazdowej do szlaku Leśnej Rajzy, choć zapewne już sami pomysłodawcy dawno zgubili się w tym co i jak oznaczają na „żelaznym”. Tak czy owak w zaistniałej sytuacji pola kopalni przecinają szlak i jechać się nie da. Ponoć podobnie jest też ze szlakiem Świętego Jakuba. Dobra wiadomość za to jest taka, że z tego co zauważyłem, to ta część pola górniczego jest już rekultywowana, a pomiędzy tradycyjnymi ogrodzeniami szkółek poprowadzono drogę. Sens istnienia rowerowych szlaków w tej okolicy zostanie zatem zachowany. 





Aby dostać się na same tyły zachodniej części pola, trzeba było przedrzeć się przez iglasty las, nie prowadzi tam bowiem żadna ścieżyna. Na szczęście gęste poszycie okazało się przystępne i łatwe do pokonania, dzięki czemu znalazłem się w miejscu, do którego niewielu chciało by się w ogóle iść na piechotę, a co dopiero z rowerem na plecach.





Po opuszczeniu terenów wydobywczych inspirowany mapą w nawigacji postanowiłem podjechać może dwa kilometry na północ w celu zbadania terenu o nazwie Bagno Bruch. Droga dojazdowa na mapie jest, w rzeczywistości jej nie ma. Mimo to zawziąłem się i brnąłem w gęste zarośla by finalnie nie znaleźć niczego, co bagno mogło by przypominać. Za to nagrodą za ten wyczyn było spotkanie oko w oko z ogromnym stadem dzikich jeleni, co samo w sobie było przeżyciem niesamowitym. Kilka kilometrów od rzeczonej dziczy zupełnie przypadkiem natrafiłem na tablicę przy drodze informującą o tym, czym jest owo bagno. Trochę się rozczarowałem, ale bywa i tak. Z całego bagna mam tylko zdjęcie tablicy.


Ostatecznie będąc w okolicy tak urokliwej postanowiłem zajrzeć w miejsce już mi doskonale znane. Ruiny niegdyś sąsiadujących ze sobą kopalń w bibielskim lesie nie tracą na uroku. Chyba mało kto nie zna tego zakątka, a mimo to zawsze panuje tu spokój i ten niespotykany nigdzie indziej klimat, absolutnie trudny do opisania.












Szczególnie zaś upodobałem sobie starą, rdzawą hałdę, u podnóża której rozlewa się czarne jezioro. Z tafli wody wystają białe kikuty martwych drzew. Choć wokół kwitnie wiosna, to miejsce przeraża, starszy nieuniknioną śmiercią. Ten niesamowity kontrast zawsze mnie fascynował. Lubię sobie tam posiedzieć, pomyśleć, odpocząć…






Trip: 01.05.2017
Dystans: 93.96 km