Zielonym szlakiem ku Kotlarni

W zasadzie od ponad dwóch lat mieszkam nieco bliżej Gliwic, niż wcześniej. Nieco bliżej, to znaczy jakieś 7 kilometrów, które jeszcze do niedawna stanowiły magiczną barierę skutecznie oddalającą mnie od szlajania się rowerem po tymże mieście, gminie, powiecie. Moje niesłuszne lenistwo zamykało mnie jednak na całkiem ciekawy kawałek świata. Owszem, chętnie zapuszczałem się na Opolszczyznę i po drodze głaskałem gliwickie wiochy, ale bez pożądanego zauroczenia. Teraz, gdy ogromną połać Gliwic sięgającą od Szałszy po wysokie wieże wydziału lakierni GMMP mam niemal na wyciągnięcie ręki za każdym razem, gdy wyjrzę przez okno, miejsce to stało mi się jakieś bliższe, a już na pewno wymagające bliższego poznania. Tym chętniej czarnym szlakiem z kąpieliska leśnego na Maciejowie ruszam do Żernik, potem zazwyczaj przez las miejski wpadam do centrum, by ostatecznie wyjechać na spokojniejsze ulice i ścieżki gdzieś za wieżowcami osiedla Gwardii Ludowej. 

Tym razem postanowiłem zapuścić się znacznie dalej i odwiedzić miejsce zupełnie do tej pory nieosiągalne – raz z lenistwa, innymi razy z obawy przed całkowitym zatraceniem. Od kiedy zacząłem swoją przygodę z niewielką wagowo, acz mocno zaawansowaną aplikacją Traseo, kształt moich wypraw uległ znacznej transformacji. O ile do tej pory esencją całodniowych tripów było ślepe błądzenie po nieznanym, o tyle dziś w dalszych eskapadach posiłkuję się trasami opisanymi przez użytkowników serwisu. Tu z pomocą przychodzą dokładne ślady na mapie i całe albumy zdjęć mocno zachęcających do zawitania w wyznaczone punkty. 

I tak od słowa wstępu przechodzę do konkretu, czy podwójnej wyprawy w kierunku kopalni piasku w Kotlarni i iście bajkowego zalewu będącego pozostałością po jeszcze innej kopalni w nieodległej miejscowości Dziergowice.



Zielonym szlakiem
Gliwice i cały powiat stanowią mocno poplątaną sieć szlaków rowerowych, w których bez odpowiedniego wsparcia w postaci mapy, albo konkretnego przewodnika, trudno jest się odnaleźć. Co jakiś czas jadąc jednym szlakiem natrafiamy na węzeł z innym, by za chwilę zupełnie zatracić się na drodze, które nie jest już żadnym szlakiem. Szlak zielony jest jednym z bardziej czytelnych, co sprawia, że trasa przez takie mieściny jak Sierakowice czy Rachowice jest raczej przyjemnością i nie wymaga skrupulatnego skupiania się na wypatrywaniu znaków na drzewach czy słupach. Można za to skupić się na wyjątkowej jego malowniczości – prowadzi raz przez spokojne wioski, a raz przez gęste, wyludnione lasy. Raz mijamy gospodarstwo z ośmioma milionami krów, innym razem witamy nad brzegami stawów hodowlanych. Wszystko we wspaniałej harmonii. Dużo tu pożądanego spokoju, zwłaszcza w czasie niedzielnej siesty. 














Lasy rudzinieckie
W pewnym momencie docieramy na połacia Nadleśnictwa Rudziniec. Już przy wjeździe do lasu wita nas sporej wielkości tablica upamiętniająca i opisująca wielki pożar lasu z 1992 roku, który do dziś uznawany jest za największą tego typu katastrofę ekologiczną w historii powojennej Polski. Na nowo zalesionej powierzchni wytyczono szlak, którym można objechać (albo przejść) cały obszar, który był objęty pożarem. Szlak ma postać ścieżki dydaktycznej; ustawiono na nim tablice opisujące sposób nie tylko nowego zalesienia terenu, ale także budowy zabezpieczeń w celu niknięcia podobnych katastrof. Łącznie do przejechania mamy jakieś 16 km – temat do ogarnięcia na jakiś inny trip.







Droga ku Kotlarni
W miejscu, gdzie stoi drewniana kaplica św. Magdaleny, kończy się nagle i niespodzianie oznakowanie zielonego szlaku. Dalej jedzie się na czuja, bo akurat trasa do interesujących mnie punktów opisana na mapie w aplikacji zaczyna się u bram kopalni piasku. Nos mam dobry, bo na pajęczynie białych ścieżek spośród pięciu możliwych odnóg trafiam na tę właściwą. Po 3-4 kilometrach docieram do sporej, skrytej pośród leśnej gęstwiny, bocznicy kolejowej. 

Daleko przed bramą wjazdową na teren zakładu taboru kolei piaskowej stoi niepozorny beczkowaty, czteroosiowy tender, który w czasie zimy zapewne służy za pług. To dosyć specyficzne rozwiązanie wykorzystujące niepotrzebny już tabor do celów gospodarczych. Osamotniony wśród lasu sprawia wrażenie dość tajemniczego, a z daleka przypomina raczej krótki wagonik, niż część potężnego parowozu.





U bram kopalni gości witają dwa, tym razem kompletne parowozy: Ty45 – 2560 (rok produkcji 1950, w służbie kolei piaskowej od roku 1973) oraz Ty51 – 138 (rok produkcji 1956, w służbie od czasów niepamiętnych). Oba stoją jako pomniki, odnowione w 2008 roku, po kolejnych ośmiu latach płowieją i tracą na atrakcyjności, acz mało kto przechodzi obok obojętnie. Parowozy otwarte, w środku zachowało się dużo elementów wyposażenia, wajchy sparowane, koła zaworów kręcą się z niewielkimi oporami. Za dziecka bardziej doceniłbym wartości tych maszyn, dziś trzy etapy: wejście-wyjście-zdjęcie i w dalszą drogę.





Wielkie kopary
Jak pisałem wcześniej, wyprawy ku Kotlarni były do tej pory dwie, a w zanadrzu szykuje się już następna. Wynika to z faktu słusznej przestrzeni do zwiedzenia, bo to, co nazywamy kopalnią, w rzeczywistości jest trudnym do ogarnięcia na jeden trip obszarem przeplecionym gęstymi lasami z ogromnymi wyrobiskami i piaszczystymi polami. Za pierwszym razem obrałem drogę na ścianie wschodniej i po 8-10 kilometrach nie zobaczyłem niczego szczególnego. Brnąłem w głębokim piachu w przekonaniu, że dojadę do ciekawszych miejsc. Niestety ta droga okazała się mało atrakcyjna, a dzikie tereny zalewowe mogłem oglądać jedynie zza gęstwiny drzew. W najniższym punkcie znajdowałem się na wysokości jakichś 20 metrów nad interesującymi mnie zbiornikami. I nijak drogi by tam swobodnie dotrzeć unikając głębokich hałd kopnego piachu.





Drugi wyjazd okazał się bardziej owocny dzięki dokładnej analizie sytuacji. Tym razem obrałem szlak na ścianie zachodniej wyrobisk, który został wdzięcznie nazwany „Od mostka raciborskiego”. Długi, ubity, pokryty czerwonym pyłem. Wokół pustka. W pewnym momencie nabrałem obaw, czy gdziekolwiek nim dojadę. Ale dojechałam i to do miejsca w całej tej wyprawie najbardziej pożądanego – dotarłem do czynnego wyrobiska, w którym pracują te ogromne gąsienicowe kopary czerpakowe. Mamy niedzielę, więc praca stoi, a i obecność kilku jegomości w pobliżu urządzenia zniechęca do podjechania pod same gąsienice. Marzyłem o tym od czasu, gdy podobne, acz większe kopary widziałem w kopalni odkrywkowej węgla brunatnego w Bełchatowie. Teraz tylko z całych tych marzeń pozostało mi sfotografowanie kolosa z najwyższego dostępnego nasypu.






Zalew
Zaledwie kilka obrotów korbą dalej trafiam na przepięknie położony zbiornik w niecce po wyrobiskach kopalni w Dziergowicach. Z góry woda wydaje się mieć kolor przyciemnionego błękitu. Z jednej strony zbiornika widać pozostałości po eksploracji ściany, z drugiej rozpościera się płaska plaża. Teren niby jest zamknięty, ale ruch trwa tam w najlepsze. Część terenu dzierżawiona jest przez koło wędkarskie, na cyplu kłębią się wozy kempingowe, a część plaży jest ogrodzona i przeznaczona do legalnego wypoczynku. 







Trip trzeci
Chodzą słuchy, że nieczynna już część wyrobisk kopalni w Kotlarni ma w niedalekiej przyszłości posłużyć za zbiornik retencyjny. Kto choć trochę interesuje się polityką na pewno słyszał, że w planach rządowych pojawił się pomysł utworzenia wielkiego polskiego potentata o nazwie Wody Polskie, którego kompetencje mają rozpościerać się od zarządzania małą kałużą po upaństwowienie wszystkich oceanów. Patrząc tak trochę z boku na idiotyzm legislacyjny obecnej władzy, nie wykluczone, że już za niedługo atrakcyjnie przyrodniczo (zwłaszcza dla ornitologów) tereny zostaną zdewastowane pracami przygotowawczymi pod budowę nowego zbiornika. I nie chodzi tu o sam pomysł, bo zbiornik takowy dla Opolszczyzny (głównie dla Kędzierzyna) jest konieczny, ale o to, że bardzo łatwo teraz będzie zdewastować tereny powiedziałbym wręcz dziewicze. Kto ma choć trochę wątpliwości w tym temacie, nich zagłębi się w temat wyrębu drzewostanu w Puszczy Białowieskiej, gdzie pod przykrywką ratowania zielonych płuc Europy, kroją się grube interesy firm zajmujących się pozyskiwaniem i przeróbką drewna. I to wszystko za przyzwoleniem Ministerstwa Środowiska z profesorem Szyszko na czele.

Stąd póki mamy co mamy, warto też zapuścić się na te stare tereny kopalni. Co prawda teren jest piaszczysty, miejscami nie do przejścia, poprzecinany wąwozami i wysokimi ścianami wyrobisk, ale jednak magnetyzujący. Dlatego szykuje się przy najbliżej okazji trzeci trip w okolice Kotlarni z zamiarem sfotografowania tego zamkniętego, chronionego ale tak fascynującego zalanego obszaru.


Trip: 22.05 i 19.06.2016
Dystans: 103.36+109.86=213.22 km