Gorący szlak na Pieskową Skałę
Ojcowski Park Narodowy pomimo swych oczywistych
walorów w zasadzie nie miał większych szans znaleźć się na mojej wąskiej liście
priorytetowych tripów rowerowych. Powody ku temu były dwa: spora odległość i
iście spartańskie polaczenia kolejowe do jakichkolwiek stacji zlokalizowanych w
pobliżu. Nie miało to jednak oznaczać, że miejscówka tak dobrze wspominana
przeze mnie z lat wczesnego dzieciństwa powinna na zawsze odejść w zapomnienie.
Plan wyjazdu okazał się jednak być znacznie bogatszy, bo gdy tylko zerknąłem na
mapę doszedłem do zadziwiającego odkrycia, że do miejsca, do którego do tej
pory bliżej było z Krakowa, dziś znacznie szybciej można dotrzeć z rubieży
Dąbrowy Górniczej. I tak właśnie nęcony płaską linią drogi na mapie ruszyłem,
nawet nie spodziewając się, że ta gładka kreska w rzeczywistości zamieni się w
górski koszmar.
Stacja kolejowa Dąbrowa Górnicza Ząbkowice do tej
pory znana mi była tylko z przejazdu. Przy murach starego dworca zawsze kręciły
się jakieś podejrzane typy, a ławki na peronach bardziej niż podróżnym służyły lokalnej
żulerni. Ten obraz nie zniechęcił mnie jednak do ustanowienia tego punktu
kolejowego za początek dość trudnej trasy. Obrałem kierunek „na kominy”, czyli
w okolice Huty Katowice, gdyż to właśnie za nią rozpościera się wielkie połacie
Pustyni Błędowskiej, która znana mi z lekcji geografii w zasadzie nigdy później
nie była obiektem mojego zainteresowania. Teraz mając ją obok zaplanowanej
trasy nie mogła zastać przeze mnie pominiętą. Z głównego szlaku odbijam w
miejscowości Chechło kierując się na Dąbrówkę. To właśnie tam wedle mej mapy
znajduje się punkt widokowy, a do tego ubarwione w malowidła afrykańskie ruiny
powojennych czatowni.
Dalsza trasa miała przynieść wielkie
rozgoryczenie. Prognoza na ten dzień przewidywała 31 stopni w cieniu i jak nigdy,
ta akurat sprawdziła się idealnie. A przecież moja trasa wiodła przez
niewidoczne na mapie wzniesienia w zasadzie całkowicie pozbawione jakiegokolwiek
cienia. I tak oto w piekle wspaniałego lata 2013 roku cisnąłem przez rozgrzane
asfalty pokonując pagóry od Dąbrowy Górniczej po samą Pieskową Skałę. Gdy tylko
było to możliwe szukałem choćby odrobiny cienia, a droga jak na złość niemal całkowicie
wiodła wśród urokliwych, ale cholernie rozpalonych słońcem pustkowi.
Dopiero na miejscu upadłem do cienia, choć i tam musiałem
stoczyć walkę o skrawek ziemi, na którym będzie się można schować od promienni słońca.
Zarówno pod ruinami zamku, jak i w jego okolicach, ruch turystyczny sięgał
najwyższego pułapu. Kto mnie zna, wie, że z takich miejsc pitam czem prędzej
robiąc redynie krótkie focenie. Prawdziwy spokój udało mi się znaleźć dopiero w
miejscu z dobrym widokiem na Maczugę Herkulesa, które miało jedynie tę wadę, że
niewielki skrawek cienia dał również schronienie 83 milionom komarów (przynajmniej tyle ich naliczyłem).
O samym zamku nie wiem za wiele, z resztą cały
Szlak Orlich Gniazd traktuję raczej jako miłą dla oka ciekawostkę na trasie,
ale muszę przyznać, że w tej scenerii pogodowej obiekt prezentuje się wyniośle.
Zwiedzanie poprzestałem na gościńcu, ale jak już pisałem, lud wszechobecny plus
upał w zasadzie nie zachęcały do łażenia.
Powrót obrałem nieco odmienny właśnie z racji pokonywanych
w godzinach największego hicu wzniesień. Postanowiłem potoczyć się główną drogą
do Olkusza i to był najlepszy wybór tego dnia. Malownicza, nieco ruchliwa trasa,
wynagrodziła mi wiejskie wspinaczki. Sam zaś Olkusza za to bardzo rozczarował.
W zasadzie nie wiem, czego się spodziewałem, ale nie było tam niczego, co choć
na chwilę dało by mi powód do zatrzymania. Ostatecznie wracam do Dąbrowy skąd
zabiera mnie skład Kolei Śląskich do Zabrza.
Takich tripów jak najwięcej, choć z planowanych z głową.
Może kiedyś nauczę się zwracać uwagę też na poziomice na mapie, życie wtedy
przynajmniej w tej jego rowerowej części, będzie dla mnie znacznie łatwiejsze.
Trip: 21.07.2013
Dystans: 154.19 km