Nasza Industriada 2014
Ruszyło się! Po kilku miesiącach wracamy
nadgryzieni zębem czasu, ale wciąż w dobrym zdrowiu. Post mało
rowerowy, ale z racji pewnej długoletniej tradycji blogowej, niezbędny. Z
lekkim poślizgiem, ale wiernie kreślę kilka zdań o naszej Industriadzie 2014,
którą dzięki uprzejmości Kolei Śląskich mieliśmy okazję spędzić nieco dalej od
postindustrailengo trójkąta: Stacja
Zawada – Radiostacja – Szyb Maciej.
Rzecz miała się tak. Na długo przed datą Święta
Zabytków Techniki moja najlepsza żona (new!) pokręciła się tu i ówdzie i
zagarnęła całkiem zacną kolekcję różnych industriadowych giftów. Wśród nich
ładnie opracowany przewodnik, plan imprez oraz karnety na darmowe przewózki
kolejowe. Te ostatnie ucieszyły nas szczególnie, bo pozwoliły nam nieco
rozszerzyć horyzonty i odwiedzić miejsca, w których do tej pory nie byliśmy, a
słyszeliśmy, że są zacne. Los chciał, że od wczesnego ranka, aż do późnego
wieczora szlachecko woziliśmy się najlepszym taborem KŚ. Ze stacji Zabrze
Główne (peron I) powiozło nas do Częstochowy, następnie do Pszczyny, a na
koniec do Katowic. No niby nic wielkiego, ale czas spędzony przyjemnie płynie
ośmiokrotnie szybciej, stąd zrobienie czterech kursów rozłożyło nam cały dzień.
Co zatem w centrum pielgrzymkowym? W planie
mieliśmy trzy przystanki, z których dobiliśmy tylko do dwóch: Muzeum Zapałek i
Muzeum Kolejnictwa. Do Kopalni Rud już nie zdążyliśmy, a to wszystko przez moje
gapiostwo i przeoczenie przystanku na trasie darmowego „indu-busa”. Dzięki mej
nieuwadze mieliśmy okazję przejść parę kilometrów wzdłuż najbardziej ruchliwej
drogi w całej Częstochowie i powąchać spali dwudziestu ośmiu tysięcy
samochodów, które nas minęły.
Tymczasem w Muzeum Zapałek załapaliśmy się na
pierwsze oprowadzanie. Fabryka przyciąga zapachami (smrodami), ale i wspaniałą
maszynerią. Wewnątrz wygląda tak, jakby zatrzymał się czas. Tak, jakby przed
chwilą wyszli z niej pracownicy i pozostawili maszyny, by te odpoczęły przed
kolejną zmianą. Pokazano nam dwa filmy: archiwalny o pożarze fabryki oraz nieco
młodszy o procesie produkcji. Potem zaproszono wszystkich do zwiedzenia
mikro-muzeum pudełek i dziwnych rzeźb z jednej zapałki.
Do Muzeum Kolejnictwa po części dotarliśmy
wygodnie rozsiadając się w niezwykłym busie. Był nim poczciwy San, którym nam,
młodszym i piękniejszym, nie było dane
wozić się w ramach komunikacji miejskiej. Cudownie odrestaurowany bus wiózł nas
majestatycznie wśród wąskich uliczek Częstochowy. Podróż była krótka, ale mocno
entuzjastyczna.
Jak już wspomniałem, przez moją nieuwagę, na
stację Stradom, gdzie swoją siedzibę ma Muzeum Kolejnictwa, doczołgaliśmy się z
trudem. Już przed wejściem wspaniała wystawa zabytkowych wozów, wśród których
niepodzielnie królowały dwa: Moskwicz i Wołga. Co do modeli, proszę pytać
znawców – dla mnie najważniejsza była niezwykła uroda tych poczciwych pojazdów.
Na dworcu znajdowała się skromna makieta kolejowa,
zaś na pierwszym piętrze na bardzo niewielkiej powierzchni zgromadzono pół
miliona kolejowych eksponatów wręcz arcymistrzowsko rozlokowanych na kilkunastu
metrach kwadratowych. Ciasno, ale miło.
Do Pszczyny dojeżdżamy po godz. 17:00. Wcześniej
nie szczędzimy sobie znakomitych dań kuchni przenośnej, które dzień wcześniej
Lena skrupulatnie przyrządzała w zaciszu małej kuchni. Po krótkim rozpoznaniu
terenu trafiamy do Muzeum Prasy Śląskiej. To dosyć ciekawa atrakcja, bo po
niewielkim obiekcie krąży się w półcieniu, a każde z pomieszczeń wygląda tak,
jakby kryło najbardziej niesamowite tajemnice. W tych izbach, gdzie zgromadzono
maszyny drukarskie, można się poczuć, jak w czasie wojny, w świetle małej
20-watowej żarówki, w podziemiu drukowano propagandowe ulotki. Jest klimat.
Wieczór należał już do rodzimych Katowic. Podskoczyliśmy
na teren nowego Muzeum Śląskiego, by zorientować się, że całość atrakcji dnia
już się wyczerpała. Pogemziliśmy tu i tam zaglądając do niektórych dziur w
drzwiach i murach budynków kopalni, które nie zostały jeszcze odrestaurowane.
Zrobiło się chłodno i był to znak, że Indu czas kończyć. Szybki kurs do Zabrza
i kolejną imprezę wrzucamy między karty naszej historii.