Informacje o blogu
Nikt już dziś nie czyta blogów. Aż nie chce się wierzyć, że jest jeszcze ktoś, kto w ogóle je pisze. Dziewicza blogosfera nie zatruta reklamami, nie narzucająca wizyt na Facebooku czy Instgramie, nie nagabująca do subskrypcji i klikania w dzwoneczek, dziś ukryta jest w najciemniejszym kącie Internetu. Odwiedzają ją nieliczni, zazwyczaj zupełnie przypadkowo. Dynamika naszego świata sprzyja prostym treściom i banalnym sloganom – ukradziony obrazek z krótkim podpisem więcej jest dziś wart, niż niejedna wspaniała historia. Blogi, zwłaszcza te podróżnicze, nie przystają ani treścią ani formą do tego wyścigu. Do czasu. Świat kiedyś zwolni, ludzie zatęsknią za wartościami, które dawały im prawdziwe szczęście w latach dzieciństwa i młodości. Zajrzą wtedy w ten ciemny kąt i być może odkryją te proste strony pisane prostymi słowami przez równie prostych ludzi.
Pierwszego bloga założyłem w 2009 roku. W 2013 miałem ich już trzy, potem znów jednego. Od samego początku narzuciłem w nim dwa tematy przewodnie – lokalne wypady rowerowe oraz zwiedzanie opuszczonych obiektów. W sieci widniałem jako Roweroholik. Dziś w samej tylko Polsce jest ich kilka tuzinów, ja byłem pierwszym. W tymże 2013 roku stała się dla mnie rzecz niesłychana – Gógel sprzedał domenę mojego bloga jakiemuś startupowi z Utah, który chciał mi ją odsprzedać za 500 dolarów. Wszystko dlatego, że witryna wykazywała spory ruch, a ja usilnie odmawiałem zamieszczania na niej reklam. Domena przepadła, a wraz z nią cztery lata naprawdę solidnego pisarstwa. Tylko dzięki moim kolegom, udało się gdzieś w czarnej dziurze sieci odnaleźć kilka postów. Nie wystarczyło jednak, by przywrócić bloga do życia.
W 2016 roku ruszyłem ponownie. Znów z Blogerem, ale tym razem z adresem, którego nikt już od Gógla nie kupi i nie będzie starał się mi odsprzedać. Tak powstało Archiwum RWH, archiwum Roweroholika. Założenie było proste – pisać o tym, co dzieje się dziś, ale nie zapominać o tym, o czym pisywałem niegdyś. Z wyraźną asymetrią w kierunku tego pierwszego mój blog trwa po dziś.
Jestem mieszkańcem Zabrza, miasta zaniedbanego, śmierdzącego, odbierającego człowiekowi chęć do życia. Mam tu pracę i mieszkanie w najwyżej położonym punkcie tego śmietnika z widokiem na przepiękne zachody słońca nad… Gliwicami. Mam tu wspaniałą i kochającą małżonkę. Mam tu swój kąt na rowery, które są moją pasją od wczesnego dzieciństwa. Nie prowadzę dalekich wypraw, nie zwiedzam na rowerze Skandynawii, nie przemierzam nim wzdłuż brzegu Amazonki. Kręcę się po prostu po własnym podwórku, tak daleko jak dam radę zajechać, albo jak daleko zawiezie mnie pociąg. Bo podróżowanie koleją to też moja pasja, choć ukryta, bo w dobie, gdy każdy ma po dwa samochody pod domem, wybór kolei na dłuższą wyprawę jest rzeczą absurdalną. Absurdalną, dopóki choć raz nie przejedzie się pociągiem wzdłuż Kotliny Kłodzkiej albo Borów Dolnośląskich…
Ten blog jest prosty, uczciwy, nienachlany. A przynajmniej chciałem, by taki był. Skoro teraz tu jesteś, znaczy że jeszcze ktoś jednak blogi czyta. I że jest w tym sens, by tworzyć je nadal.