Węzeł Pyskowice: mosty na północy
Po siedmiu latach wracam do Pyskowic. Wracam do miejsc równie pięknych, co tajemniczych. Wracam, bo ich historia nadal fascynuje i nakręca machinę mitów i faktów. Rubieże Pyskowic, niedoszłego miasta węzłowego, kryją ślady monumentalnych przedsięwzięć. Ślady te opierają się o trzy epoki kolejnictwa: od budowy parowozowni i uruchomienia kolei piaskowej spółki Borsiga i Ballestrema, przez ogromne inwestycje budowlane III Rzeszy, po niezrealizowaną sieć Kolei Ruchu Regionalnego łączącą właśnie Pyskowice z miastami Zagłębia. Ślady rozciągnięte niemal w jednej linii na odcinku bez mała kilku kilometrów. Ślady naprawdę niecodzienne.
Niniejszym postem chciałbym zaprosić Szanownych Czytelników na serię poświęconą pyskowickiemu węzłowi kolejowemu, jego historii w kilku epokowych odsłonach, historii opowiedzianej prosto, historii opowiedzianej obrazem. Będzie to niecodzienny spacer – nie zaczniemy go tam, gdzie każdy by go zaczął, czyli na grząskich rozlewiskach rzeki Dramy, które przez tutejszych mieszkańców nazywane są Bałami. Niezwykłość mojego spaceru polegać ma właśnie na tym, że pierwszego dnia nie wejdziemy na wysoki arkadowy most górujący nad doliną, tak jak czynią to inni. To byłoby zbyt proste, zbyt małostkowe. Nasz spacer rozpoczniemy na rozległych polach między wsią Paczynka i historyczną Mikuszowiną, a zakończymy na wielkiej hałdzie w Przezchlebiu. Krok po kroku będziemy się przemieszczać z północnego zachodu na południowy wschód – pod skosem, nietuzinkowo.
Najdalej wysunięte na północ ślady wielkich kolejowych inwestycji znajdują się na granicy wsi Paczynka, dokładnie jeden kilometr w linii prostej od drogi krajowej nr 40. Nad niewielkim potokiem stoją trzy obiekty: most wybudowany z ciosanego piaskowca, „przyklejony” do niego betonowy przepust o długości 75 metrów oraz wolno stojący betonowy przepust o długości 37 metrów z prostokątnymi kołnierzami. Bez wątpienia najstarszym z nich jest ów most, betonowe kolosy zostały postawione tu prawdopodobnie w latach 1941-43, podobnie jak monumentalne przepusty nieco na wschód, o których mowa będzie w kolejnych wpisach.
Dlaczego historia tych mostów jest tak fascynująca? Wszyscy, jak jeden mąż powtarzają, że są to dzieła budowniczych III Rzeszy, ponad wszystkich wymieniając nazwisko osobistego architekta Hitlera, Alberta Speera. Tymczasem jest to zaledwie część prawdy. Owszem udział Speera i powiązanych z nim firm w budowie pyskowickiego węzła jest niezaprzeczalny, jednak śmiem postawić tezę, że hitlerowcy budowali tylko to, co widzimy dziś w postaci betonowych monstrum. Faktem jest, że jeszcze zanim w 1933 roku władzę w Niemczech przejął Hitler, koleje pruskie korzystały już z przepraw, które istniały na długo przed rozmachem budowlanym na terenie węzła.
Dowodów szukamy oczywiście na mapach. Już w 1882 roku mamy uwzględnioną linię z Wrocławia prowadzącą przez Opole, Toszek i Pyskowice do Łabęd i Biskupic, finalnie też do Bytomia. Odcinek Toszek – Pyskowice przebiega dokładnie linią, na której stoi nasz rzeczony most. Czy jest to ten most? Być może piaskowa budowla powstała później, ale jeszcze przed rozbudową z czasów III Rzeszy. Żeby rzecz ująć ściślej, poniżej fragment mapy z roku 1933 z zaznaczonym mostem:
Na wewnętrznej części piaskowych łuków odnaleźć możemy cementowe marki inżynierskie stawiane w miejscach pęknięć. Łącznie naliczyłem ich piętnaście, z czego dwie są pokruszone i nieczytelne. Najważniejsza dla mojej tezy, że most został wybudowany wcześniej niż w latach 40., jest jednak cecha oznaczona datą 6 października 1924 roku (dokładny napis: 6.10.24):
Przeglądając dalej natrafimy na kolejne cechy z „okrągłymi” datami – jestem bliższy tezy, że liczba 99 odpowiada dacie 1899 roku, a 00 odpowiednio 1900:
Następnie mamy szereg cech oznakowanych datą 48, w zamyśle 1948…
…w tym jedną szczególną z dnia 25 września 1948 roku – dopiero wysoki kontrast i wyostrzenie zdjęcia pozwoliło mi na jej dostrzeżenie:
Dlaczego ta akurat cecha jest tak szczególna? Umieszczono ją na samym szczycie łuku, a obok niej niesamowite urządzenie pomiarowe, które ma wskazywać na kąt wychylania się dwóch połówek mostu względem powstałego pęknięcia. Proste, genialne rozwiązanie:
Poza dowodami na mapach oraz cechami na wewnętrznym łuku mostu, mam też inny dowód na to, że most już tu był, gdy hitlerowcy zaczęli stawiać swoje betonowe przeprawy. Wystarczy przyjrzeć się tym zdjęciom:
Widać wyraźnie, że łuki obu obiektów są różne. Betonowy przepust został „przyklejony” do istniejącego już mostu w celu powiększenia szerokości całej przeprawy nad rzeką. Dodatkowo ponownie na samym szczycie zamontowano dość dziwne urządzenie wtopione między piaskowy kloc a betonowy łuk. Zapewne ma to swoją inżynierską nazwę, której dziś nie znam, ale domyślam się, że głównym przeznaczeniem tego żelastwa jest wskazywanie odchyleń obu budowli od siebie. Być może to prosta zagadka do rozwiązania, na które przyjdzie wkrótce czas.
Czwarty dowód to góra mostu, a dokładnie pozostałości po murze szczytowym. Gdyby most powstał w tym samym czasie, co przeprawa, raczej nikt nie oddzielałby go takim murem. Szerokość mostu wynosi dokładnie od murku do murku 10 metrów. Łączna szerokość przeprawy wynosi zatem aż 85 metrów licząc od murku mostu do kołnierza betonowej przeprawy po drugiej stronie torowiska. Imponujące.
Tak naprawdę największa zagadka tego mostu wcale nie dotyczy daty jego budowy. Największa zagdaka dotyczy ostatnich pięciu lat! Dlaczego? Jeszcze w 2013 roku most był w bardzo złym stanie. W Internecie znajdziemy zaledwie jedno zdjęcie z tego okresu. Most jest wówczas zdewastowany, ma duże braki w budulcu, jest zarośnięty mchem i brudny. Dziś obserwujemy jakże inny obraz. Most jest czysty, pięknie odnowiony, piaskowiec bez jakichkolwiek braków lśni na słońcu, a fuga wydaje się być dopiero co położona:
Most został wyremontowany zapewne z pieniędzy PLK, ale pytanie: po co, skoro jest on zupełnie nie używany? Dwutorowa linia kolejowa przebiega już na szczycie betonowej przeprawy, na której jeszcze do 2000 roku znajdowało się również torowisko linii łączącej pyskowicki dworzec ze stacją Pyskowice Miasto zlokalizowaną niegdyś przy obecnej ulicy Szpitalnej. Na samym moście nie ma już nawet podkładów, a że most jest opuszczony od zapewne dziesiątek lat świadczy ten osamotniony, bardzo nadgryziony zębem czasu słup elektryczny o trzech nogach z dziwnym szczytem, który stoi dokładnie… w miejscu, gdzie przebiegały tory na moście!
Betonowa przeprawa tunelowa to gigantycznych rozmiarów budowla u ujścia zakończona równie surowymi zastrzałami. Lód potrafi się tam utrzymywać nawet w wiosenne dni, gdy na zewnątrz jest już grubo ponad 15 kresek.
Wewnętrzny łuk może sugerować, że cała budowla, która jest zasypana, ma również zewnętrzną ścianę w postaci łuku. Jest inaczej. Na zewnątrz obserwujemy istny galimatias inżynierski: zewnętrzne ściany przepustu są pionowe, potem chylą się ku środkowi pod kątem 45 stopni, szczyt jest płaski. W przypadku tej przeprawy szczyty boków pokryte są cegłą, a na górze mamy płytę chodnikową – wygląda to tak, jakby ta część otrzymała już od architekta swoją zewnętrzną powłokę, która miała wymiar estetyczny:
Po drugiej stronie mostu w polu stoi osamotniona przeprawa, która nie doczekała się zasypania. Wyrasta dobre 7-8 metrów ponad ziemię. Dopiero w niej możemy dostrzec więcej szczegółów, jak na przykład ten, że obiekty te zbudowane są z oddzielnych segmentów:
Przeprawa tunelowa wyposażona została w dwa zewnętrzne kołnierze, co znaczy, że nic już do niej nie miało być „doklejone”, miała funkcjonować samodzielnie:
O ile wielu specjalistów bogato rozpisuje się nad jakością betonu, z którego ulano te przeprawy, czy też zbudowano most na Bałach, o tyle własnymi rękoma beton ów sobie pokruszyłem. Nie koniecznie mógł to być sam beton, ale zewnętrzna powierzchnia wygląda bardzo ubogo – rozwarstwia się i obsypuje:
Można spokojnie bez wysiłku odłupać sobie „placek” wiekowego betonu:
Obok znajduje się nasyp odpowiadający wysokości przeprawy:
Jest to twór sztuczny, gdyż na górze znaleźć możemy betonowe słupki wyznaczające jego granice. Tak przeprawa wygląda z najwyższego punktu:
Dzień pierwszy chyli się ku końcowi. Trzy obiekty z bardzo wielu, jakie jeszcze na łamach tego blogu pokażę. Wspaniałe miejsce nie tylko na odkrywanie zagadek przeszłości, ale po prostu na wypoczynek w ciszy, przy szumie potoku, z dala od zgiełku.
Pozdrawiam Czytelników i zapraszam na kolejną podróż na wschód. Już niebawem...