2017 SANDTOURNÉE

Nadszedł czas podsumowania tegorocznego drugiego etapu piaskowej włóczęgi. Objazdówka po seledynowych oczkach dojrzanych z satelity Gógla także tym razem obfitowała w godne plenery. Nie było takiej miejscówki, która by mnie zawiodła (no może poza jedną). Niby zawsze to samo, ale nie tak samo. Starannie opracowane trasy, precyzyjnie wyliczone dystanse, znakomicie dobrane kadry – to zdecydowanie wyróżniało Sandtournée od innych wypadów tego roku (no może poza jednym). Owoce moich tułaczek prezentuję w niniejszym poście.



Kalendarz tripów przedstawia się następująco:
02.04 - Zbrosławice - 64.44 km
09.04 - Miasteczko Śląskie - 83.22 km
30.04 - Piekary Śląskie - 65.00 km
01.05 - Ostra Góra - 93.96 km
14.05 - Pilchowice - 62.70 km
27.05 - Sławięcice - 107.41 km
28.05 - Kotlarnia Pas Północny - 90.89 km
04.06 - Kotlarnia Pas Centralny - 101.82 km
15.06 - Jawornica - 141.10 km
18.06 - Glinica, Łagiewniki Wielkie - 129,97 km
03.07 - Kotlarnia Pas Centralny - 100.23 km
06.07 - Ortowice - 116,68 km
30.07 - Siedliska - 147.10 km
26.08 - Biadaczów - 155,19 km

Razem 14 tripów - 1459,71 km 

Przygoda zaczęła się dość blisko i prawdę mówiąc zupełnym przypadkiem. Na jednym z blogów tematycznych odnalazłem wpis o dawnej kopalni nieopodal Zbrosławic. Wielokrotnie bywałem w okolicy, ale moja wiedza o tym, co znajduje się na końcu kamienistej drogi będącej pozostałością po nieczynnej już linii kolejowej była bardzo mglista. Na początku kwietnia ruszyłem zbadać to miejsce i natrafiłem na plener iście magiczny. Rok wcześniej kręciłem grube kilometry by móc fotografować takie miejscówki, a dziś robiłem to zaledwie o rzut kamieniem od domu. 





Inną ciekawostką rejonu są dość dobrze zachowane bunkry, o których oczywiście również dużo słyszałem, a które jakoś pomijałem nie bardzo koncentrując się na ich lokalizacji. Ten jedyny w swoim rodzaju wypatrzyłem w gęstwinie ogołoconych jeszcze drzew. Zapewne będąc tam miesiąc później pominąłbym go bezwiednie, bo ukryłby się pod osłoną zielonych liści.




Tydzień później zapuściłem się w rejon Miasteczka Śląskiego. Obszar wokół huty cynku to wielka piaskownica gęsto porośnięta lasem iglastym. Witałem tam już przed laty, zawsze dziwnie zachwycał mnie ten krajobraz jasnych wydm w samym sercu lasu. Wykrojono z niego spory obszar na wydobycie złotego kruszywa. Dziś prostokątną nieckę ponownie się zalesia.




Pod koniec kwietnia obrałem sobie za cel miejscówkę dość nieokreśloną. Po zdjęciach z satelity wywnioskowałem, że to jakaś kopalnia, na miejscu okazało się, że byłem w absolutnym błędzie. Na granicy Bytomia i Piekar Śląskich zwiedziłem jedną z najbardziej malowniczych hałd na Śląsku. Nie ukrywam, że mój błąd w rozpoznaniu terenu wydał mi się wyjątkowo szczęśliwy, bo trafiłem do krainy kolorowych wzniesień, malowniczych jeziorek i niesamowicie spokojnego klimatu na linii dzielącej dwa wyjątkowo głośne miasta. Miejsce to nazwałem Utopią. I takie ono w rzeczywistości jest…












Jeszcze bardziej niesamowity widok napotkałem w okolicy Bibieli. W absolutnie głuchej ciszy lasu ukryta jest kopalnia na samym szczycie wzniesienia zwanego Ostrą Górą. To potężny fragment wyrwany przyrodzie. Ogromna niecka, w dużej części zalana, sąsiaduje z wybijającymi się w górę strzelistymi sosnami. Trudno się tam dostać, wszystkie trakty na mapach przerywane są przez wysokie nasypy, za którymi kryje się głębokie wyrobisko. Przerwano w ten sposób nawet jeden ze szlaków rowerowych, choć wysoki płot i młode sadzonki wróżą szybki powrót wyeksplorowanego obszaru w objęcia matki natury.







W połowie maja wybrałem się w dość zagmatwaną podróż na wyrobiska kopalni kruszyw w Pilchowicach. Było to jedno z najbardziej trudno dostępnych miejsc. Wyrobisko ogrodzone prywatnymi posesjami w zasadzie było zdobywanle albo od bramy frontowej, gdzie czekały dwa ujadające psiska, albo od zaplecza, gdzie widoki nie były już tak ujmujące. Wybrałem kompromis uzupełniony cyfrowym zoomem. Nie da się za to ukryć, że był to jeden z najbardziej męczących wyjazdów w tym roku.




Pod koniec maja zaplanowałem sobie daleki trip w ramach nieco innych priorytetów, niż zwiedzanie piaskowych wyrobisk. Ruszyłem w kierunku miejscowości Sławięcice, gdzie celem głównym był park z pozostałościami pałacowymi w postaci głównego portalu wejściowego. Przy tej okazji na mapie ujawniło mi się miejsce oznaczone jako żwirownia. Rzeczywistość okazała się mniej dosadna, natrafiłem na sporej wielkości zbiornik otoczony lasem. Być może jest on pozostałością po żwirowni, ale dla mnie okazał się płaskim oczkiem wodnym bez znamion jakiejkolwiek gospodarczej ingerencji.



Następnego dnia po wizycie w odległych Sławięcicach rozpoczęła się kontynuacja wielkiego dzieła, czyli dalsza eksploatacja czynnych i nieczynnych już wyrobisk kopalni piasku w Kotlarni. Na pierwszy rzut poszedł tak zwany Pas Północny, czyli dawne, dzikie już dziś wyrobiska zlokalizowane wzdłuż torowiska łączącego centralę kopalni z polem wydobywczym w miejscowości Ortowice. 











Tydzień później ruszyłem na najbardziej trudny fragment, czyli Pas Centralny. Zasypany głębokimi hałdami odcinek stał się obrazem mojej męki i głupoty. Rower noszony na plecach, nogi tonące w piachu, słońce rozgrzewające ciało do miliona stopni, a zaraz potem… burza, wiatr, podmuchy unoszące tony kurzu. To był wyjątkowo wyczerpujący trip, który na długo zapadnie mi w pamięci.




W połowie czerwca obrałem kierunek na północ. Tym razem celem moich podróży były dalekie rubieże ziemi lublinieckiej. Pierwszą odwiedzoną miejscowością była Jawornica i zlokalizowana tam kopalnia eksplorująca aż na czterech polach. Wszystkie niecki zalane wodą, krystaliczne, wręcz doskonałe. Obok wielkiego stawu, trzy ukryte wśród malowniczych pól długie wąwozy. Jeden z najpiękniejszych plenerów tegorocznych wypraw.








Najbardziej jednak owocny w malownicze pejzaże okazał się wyjazd trzy dni później do dwóch sąsiadujących miejscowości: Glinicy i Łagiewnik Wielkich. W moim opracowanym na dwa lata planie piaskowych wycieczek był to ostatni, podwójny punkt – ostatni trip Sandtournée. I okazał się najwspanialszym. W pierwszej z miejscowości trafiłem na kwintesencję piękna – wśród zbożowych pól głęboka gliniana niecka całkowicie zalana wodą, a nad nią w odległości kilkuset metrów ceglany budynek. Pejzaż bajkowy wzbogacony niesamowitą tego dnia grą słonecznego światła i cienia rzucanego przez gęste, białe kłębiaki łagodnie płynące po niebie.









W Łagiewnikach było podobnie. Ogromne stare stawy, płytka glinianka i rozległe, bardzo głębokie wyrobisko. Wszystko zatopione w klimat spokojnego prawie już letniego popołudnia.





Na początku lipca wróciłem z dalekiej północy ponownie na ziemię lasów raciborskich. Postanowiłem zobaczyć kopalnię w pracy. Wybrałem więc ku temu dzień roboczy. Ruszyłem na Pas Centralny i w pełni osiągnąłem założony cel.







Trzy dni później chcąc uchwycić w pracy tę samą koparkę na polu Ortowice ruszyłem ochoczo w to dość trudno dostępne miejsce. Udało mi się nawet znaleźć dobrą miejscówkę na bezpieczne fotografowanie. Niestety, tego dnia „potwór” pozostał w uśpieniu.



Pod koniec lipca kręciły mnie już zupełnie inne klimaty. Rowerowe priorytety spod znaku kruszców zamieniłem na błąkanie się po starych ruinach zamków i pałaców. Albo tylko pałaców. Oczywiście zaczęło się od pałacu i folwarku w Kochciach, które odkryłem podczas wizyt lublinieckich. Wizyta na udostępnionych do zwiedzania ruinach zamku biskupiego w Ujeździe jeszcze bardziej wzmocniła moje poszukiwania miejsc temu podobnych. I tak powiodło mnie daleko daleko aż za rzekę Odrę do Sławikowa i Łubowic. Po drodze, błądząc w poszukiwaniu przeprawy przez rzekę, natrafiłem na małą kopalnię będącą filią zakładu w Kotlarni.





Tego dnia nie mogąc skorzystać z promu, wróciłem zawiedziony do domu. Cztery dni później w końcu przeprawiłem się przez Odrę i zawitałem w wysokich ruinach starego pałacu. Całkiem niedawno za to zorientowałem się, że na jednym ze zdjęć wyrobisk w Siedliskach zrobionych przy pomocy mojego ultra zoomu w tle uchwyciłem wzniesienie z ów ruinami i białą wieżą kościoła w Sławikowie.


To był bardzo dobry rok rowerowy. Nie tylko pod względem zrealizowania planu podróży, ale także pod względem wielu wspaniałych miejsc, które w międzyczasie po drodze odwiedziłem, które poznałem. Może zabrzmieć to dziwnie, ale cieszę się niezmiernie, że w moim dość chaotycznym rowerowniu, ułożenie precyzyjnego planu zaprzeczającego w pełni forsowanej przeze mnie od lat idei „totalnego zagubienia się w trasie” przyniosło tak daleko wymierne korzyści. Plan wypraw w ramach Sandtournée został zrealizowany i to z nawiązką – w przeciągu dwóch lat objął on 26 wypraw o łącznej długości prawie 2830 km. Godnie! Myślę, że ten blog może kiedyś stać się dobrym przewodnikiem dla tych, którzy chcieliby moje trasy powtórzyć. Albo nawet udoskonalić.

Pozdrawiam Czytelników.