Odzyskane: Papierowa aukcja czasu
Jest napisane: „Szukajcie, a znajdziecie; albowiem każdy, kto szuka, znajduje” – nijaki Mateusz, ponoć święty. I tak oto dzięki wysokim kwalifikacjom Janka, udało się wydobyć z czarnej internetowej dziury kilka wpisów z utraconego przed laty bloga. Co jakiś czas docierają do mnie wieści, że gdzieś w cyfrowych przestrzeniach sieci ktoś widział, ktoś czytał, albo ktoś zawiesił oko na jakimś zdjęciu z dawnych moich wpisów. Sprawdza się to nowomodne porzekadło, że rzecz raz do Internetu wrzucona, pozostaje tam na zawsze. Dobrze, że mam wokół siebie ludzi, którzy wiedzą, gdzie tej rzeczy szukać.
Dzięki Janek!
Odzyskany post z dnia 28 kwietnia 2013 roku.
Nikt właściwie nie wie dokładnie, kiedy Kalety zmarły na zawał serca. Rak liberalizacji gospodarki niszczył je od początku lat 90., ale kiedy tak naprawdę serce miasta przestało bić? Czy wtedy, gdy wyłączono ostatnią maszynę? A może wtedy, gdy zamurowano wejścia, a przesiąknięte wilgocią mury budynków wystawiono na aukcję czasu - który padnie pierwszy, a który ostanie się do końca? Czy w końcu wtedy, gdy nowotwór zaczął trawić nie tylko Papiernię, ale i ludzi, którzy niegdyś w niej pracowali, a dziś mogą jedynie bezradnie patrzeć na nieunikniony rozkład betonowo-ceglanej tkanki? Nie ma jednej odpowiedzi, jest tylko milion wrażeń, jakie pozostały po tętniącej życiem fabryce. Jest w niej strach, smutek, przygnębienie, ale i fascynacja tym, co kiedyś było żywym organem, a dziś pozostało spustoszoną otchłanią martwej materii.
Odwiedzamy miejsca, gdzie można jeszcze bezpiecznie postawić nogę. W kotłowni nie ma już pieca. Stalowa kratownica wywleczona została przez dziurę w ścianie, a dla niepoznaki dziurę zamurowano cegłami z tegoż pieca. Pusta hala, a na środku zwałowisko cegieł, szamotu i poskręcanych rur. Kiedyś na ścianach szumiała woda w bojlerach, a pod sam sufit wznosiły się schody - dziś już tylko pozostały czarne smugi po tej skomplikowanej infrastrukturze.
Hala wydziału produkcji papieru też doznała uszczerbku. Jeszcze niedawno jej wnętrze zacienione było kurzem osadzonym na wielkich szybach. Dziś słońce penetruje tę przestrzeń bez skrępowania, bo wysokie okna padły ofiarą bezdusznej dewastacji. Ktoś maluje na kolumnach stropu czerwone marzenia senne - balon unoszący się w powietrzu z przywiązanymi doń skromnymi sylwetkami ludzi. Na drugim stropie robal ogromny w barwach zgniłej zieleni i rażącego pomarańczu z odwłokiem pochłoniętym w ogniu. Czyżby na tych murach swe artystyczne wizje wyrażało następne pokolenie mistrza Zdzisława Beksińskiego?
Z wysokiego piętra rozciąga się widok na fabryczną martwicę. W oddali bielą się mury celulozowni, nieco z lewej strony nieśmiało wychyla się betonowy budynek administracji. U dołu jeszcze niedawno była hala, ale dziś nawet gruzowiska po niej nie ma - ona jako pierwsza nie podołała aukcji czasu. Gdy odwrócimy się plecami ku temu widokowi, na samym końcu hali leży wywrócony bokiem walec - ostatni strażnik historii tego zakładu. Nie ma sposobności by go oszukać: można było podciąć mu jedynie fundament i okaleczyć koło zębate, ale wynieść nikt na razie go nie podołał.
Każdy zakątek kryje jakąś część dawnego potencjału: piętrzą się tu faktury na miliony złotych, w małych składach znaleźć można dokumenty kadrowe, a pod warstwą podłogowego kurzu kryją się plany, projekty, instrukcje. Wiatr co jakiś czas podnosi ku górze pojedyncze arkusze papieru, które swym szelestem wywołują uczucie bliskiej obecności ducha tej fabryki.
Odwiedziliśmy to miejsce z sentymentu. Zakłócamy swą obecnością powolną śmierć Papierni Nie jesteśmy tam potrzebni. Już jej nie pomożemy, ale i nie zaszkodzimy. Zniszczył ją nowotwór wolnej gospodarki, my jesteśmy już tylko skrępowanymi widzami tej przemysłowej i społecznej tragedii.