Śląska pustynia pośród lasu

Tegoroczna wiosna nieco rozczarowała. Po jednym upalnym, wręcz letnim, weekendzie nastały czasy wietrzne, deszczowe, cierpkie. Trudno dobrać odpowiednią garderobę do długodystansowego kręcenia, a korci człowieka niesamowicie, żeby depnąć gdzieś w dalsze, nieznane strony. Oczywiście na swobodnie, bez zbędnego uzbrojenia i bez obaw, że w połowie trasy zmiecie mnie boczny podmuch. Alternatywą dla wietrznej pogody stają się zatem lasy. Póki co nadal jest gdzie jeździć, choć „dobra zmiana” tnie drzewostan w zatrważającym tempie – nie poznacie lasu, w którym byliście jeszcze rok temu. Wkrótce Lasy Państwowe zmienią nazwę na Łąki Narodowe z obowiązkową brzozą na każdym kwadracie. Wydawać by się mogło, że od tego politycznego gwałtu na polskiej demokracji uda się uciec w gęstwinę, a tymczasem… gęstwinę przebrano – ponumerowane odblaskowym sprayem drzewa padają, jak robotnicy na Wybrzeżu. I ciekaw jestem tylko jednego: czy to rzeczywiście jest tak dobrze przemyślana gospodarka LP, czy może kryje się za tym gruby biznes handlu drewnem przykryty propagandową płachtą rzekomej ochrony przyrody. Jedno da się zauważyć gołym okiem: lasy się nam przerzedzają. A przecież powszechnie wiadomo, że ustawa Szyszki pisana była dla prywatnych deweloperów, właścicieli zaśmieconych gruntów, którzy mieli 2-3 miesiące na usunięcie z krajobrazu swoich nieruchomości wszelkich niepasujących tam elementów złowrogiej, antypolskiej natury, a potem Prezes miał sprawę wytłumić i dla poklasku opinii publicznej pogrozić palcem tym, co drzewa cięli. Tymczasem co zniszczono, tego za naszego żywota odbudować się już nie da. 



Tak to polityka wkracza nawet tam, gdzie nie powinno być jej nigdy. Jak zwykle w celu oddechu ruszam w tereny leśne miedzy Tarnowskimi Górami a Kaletami. Dużo się zmienia. Dotychczasowe trasy, które przemierzałem z przyjemnością, właśnie ze względu na wycinkę drzew, stały się mało przyjazne. Z jednej strony opasłe wyrwy od kół ciężkich maszyn, z drugiej zaczątki budowy nowych utwardzanych szlaków – w obu przypadkach przyjemność z kręcenia jest żenująca, pomimo, że wokół pachnie kwitnący las. Poszukuję ścieżek alternatywnych, takich w zastępstwie, póki LP nie doprowadzą do stanu użyteczności budowanych traktów. Do Kalet postawaniem dotrzeć posiłkując się wytyczonym szlakiem Leśnej Rajzy od zalewu Chechło, przez Żyglin, po sam wiadukt kolejowy u wlotu do dzielnicy Jędrysek. Moje późniejsze wojaże od Kalet to już zupełnie przypadkowe obieranie dobrze ubitych ścieżek na zasadzie, która staje się moim rowerowym mottem: „ciekaw jestem, gdzie wyjadę”. Takie błądzenie ma mnogość zalet (o ile nie leje deszcz), bo często trafiam do miejsc nowych, a często do tych znanych, do których do tej pory obierałem zupełnie inną drogę. Zdarza mi się też dotrzeć do miejscówek, które odwiedziłem raz przed laty, a potem trudno mi było ponownie odtworzyć drogę, którą się tam przytoczyłem. Ogólnie zatem w moim chorobliwie poukładanym życiu, wyprawy rowerowe w lasy stanowią ekstrawaganckie zaprzeczenie ogólnie przyjętej linii programowej. Im bardziej się pogubię, tym lepiej się czuję. Chore!




I zdarza mi się trafić w miejsce takie, jak to. Włączam GPS, żeby później w warunkach sterylnie komputerowych odnaleźć je na googlowskiej mapie. Przepiękna, ogromna polana. W jednym z rogów stoi osamotnione drzewo – zapewne obiekt pożądania niejednego fotografika. Dziś jeszcze bez liści i w zachmurzonej aurze, ale i tak piękne. Po drugiej stronie łąki nowa ambona myśliwska. Tradycyjnie wchodzę. Okazuje się, że to wersja delux z obiciami z gąbki i wygodną poduszką pod plecy. Na podłodze zielony dywan. Okiennice przymykane. Prawdziwy leśny Hilton z widokiem na całą łąkę. Wkrótce okaże się, że ta drewniana buda stojąca jakieś 3,5 metra nad ziemią stanie się miejscem mojej dwugodzinnej drzemki w zaciszu spokojnego lasu. Organizm odzyskuje w lesie to, co wydziera mu zgiełk miasta. 




W drodze w kierunku Kalet zatrzymuję się na granicy Miasteczka Śląskiego. To tam zlokalizowana jest mała pustynia śląska – jak sobie to roboczo nazwałem – czyli mocno zasypany piachem obszar przypominający nadbrzeżne wydmy. 





Część tego obszaru jest eksploatowana przez zakład górniczy i ten rejon interesował mnie najmocniej. Zajeżdżając od frontu trudno cokolwiek zauważyć, a do tego ochroniarz dobiega do interesanta w 3 sekundy i szczeka bardzo głośno. Co innego, gdy docieramy do wyrobisk od tyłu, tam od surowizny krajobrazu odgradza nas już tylko para tabliczek.







Widać, że na wyeksploatowanym już podłożu jakby sadzono drzewka. Byłem za daleko, by z całą pewnością to stwierdzić, ale oko mojego aparatu uchwyciło czarne pojemniki z sadzonkami. Rekultywacja. 


Po drugiej stronie pustyni stoi huta cynku. Unikalność działalności tego zakładu w skali światowej może być mocnym tematem na zupełnie inny post. Z ciekawości witam na zapleczu. Za żelbetowym płotem tętni życie. Od jakiegoś czasu jestem przyzwyczajony do takiego hałasu. Słychać pomruk potężnych wentylatorów. Obszar, na którym się znalazłem chyba też był kiedyś częścią huty. Jeden opuszczony budynek, prawdopodobnie pozostałość po bazie transportu. Reszta terenu przypomina strefę katastrofy ekologicznej. Piach ma tu kolor śniegu, drzewa karłowate, suche, połamane, powyginane, oblepione jakby popiołem. Szaro, surowo, nieprzyjemnie. Huta, choćby w 99% przerobiła swoje odpady, zawsze coś „odda” najbliższemu otoczeniu. 




Błądząc po lesie można natrafić na ciekawostki. Udało mi się znaleźć leśny magazyn na paszę dla zwierząt, czy kilka bardzo uroczych stawów – przy czym jeden znany mi jest już bardzo dobrze, bo to odwiedzany często Głęboki Dół. Miłym zaskoczeniem są też niektóre fragmenty leśnych traktów – ubite i równe połączenie tłucznia i mieszanki dolomitu (chyba) z drobnoziarnistym kamieniem stanowi tu idealne podłoże do spokojnego kręcenia. Serce każdego rowerzysty bije mocniej na takie widoki.






„Gdzieś w końcu wyjadę”. Tym razem las skończył się na terenie wojskowym w Czarnej Hucie. Po drodze minąłem dwa szlaki: wspomniany już LR i niedawno odnowiony szlak pod nazwą „Pętla z cisem Donnersmarcka”. Gdzieś pod koniec czerwca chyba wezmę na swoje bary ponowną próbę ogarnięcia całej Leśnej Rajzy, alternatywnie ogarnę Pętlę. Byleby być w lesie!

Trip: 09.04.2017
Dystans: 83.22 km