Eksperyment elektryfikacyjny
Jako że ostatnio w oczekiwaniu na lepszą pogodę nie bardzo przemęczam się rowerowo, dopada mnie nastrój ogólnego znudzenia. W ramach poprawy samopoczucia od czasu do czasu coś pomajstruję. I tak słowem wstępu: minął już rok od czasu, jak na Ebayu zakupiłem srebrną obudowę do powerbanku, którą potem miałem uzupełnić o ogniwo 3200 mAh. Pierwotny zamysł padł już po ponad dwóch tygodniach, gdyż chiński sprzedawca o wdzięcznej nazwie „sayhello2015” zamiast obudowy omyłkowo wysłał mi kompletny akumulator z obudową i kablem. Wszystko to za 4,75 zł! Szczęście więc dopisało i za bezcen miałem powerbank wystarczający do pełnego naładowania mojego poprzedniego smartfona. Woziłem go w torbie trójkątnej pod ramą, zaś kabel był pociągnięty wzdłuż przewodu tylnego hamulca i przymocowany do kierownicy. Zatem był gotowy do użycia w każdej chwili. Z tego dobrobytu skorzystałem chyba tylko dwa razy, acz jak powiadają: „lepiej mieć, niż nie mieć”. Trochę czasu minęło, zmienił się rower, na którym ze względu na geometrię ramy nie mogę już wozić trójkątnej torby, zmienił się też telefon na model ze zdecydowanie bardziej pojemniejszą baterią. A tak swoją drogą, to mój poprzedni fon został przeze mnie osobiście rozjechany jakiś miesiąc temu, gdy to chcąc go włożyć w uchwyt na kierownicy obśliznął mi się niewdzięcznie podczas pokonywania jakiegoś wertepu tudzież wystającego korzenia i wzdłuż ramy powędrował wprost pod tylne koło roweru ponosząc śmierć poprzez rozbicie ekranu. I tak, zrządzeniem losu, mój chiński powerbank trafił w niebyt. Do czasu.
Chiński sprzedający podesłał mi ogniwo o pojemności 2200 mAh. Po pełnym naładowaniu wyszło z pomiaru, że jest tego jakieś 1950 mAh max, ale jak na warunki azjatyckie, to i tak nie oszukano znacząco. Darmowym ogniwom w prąd się nie zagląda, ale okazało się, że ten sam produkt można kupić na rodzimym rynku pod marką Forewer za niecałe 20 zł. Więc radzę uważać. Różnica jest taka, że sprzedawana na aukcji obudowa jest rozkręcana (ma z tyłu gwint), zaś kompletny powerbank jest zgrzewany. I tu pytanie: po co mi była ta obudowa? Wyszedłem z pewnego założenia, że okrągła obudowa pozwoli mi na zamontowanie ogniwa w sztycy siodełka. Zawsze bowiem uważałem, że wnętrze rury podsiodłowej jest niezwykle niedocenioną przestrzenią, którą można by wymyślnie zagospodarować. Był to pomysł wykopany z samego dna mojej wyobraźni, choć już od jakiegoś czasu na rynku firma Shimano promuje technologię Di2 dla m.in. grup XTR i ostatnio XT i tam właśnie jednym z rozwiązań jest umieszczenie akumulatora dla całego systemu właśnie w sztycy. Moje rozwiązanie padło niemal natychmiast. Po pierwsze brak możliwości wyprowadzenia przewodu zasilania ze sztycy na zewnątrz roweru bez dokonywania jakichkolwiek odwiertów bądź to w samej sztycy, bądź co gorsza w samej ramie. Po drugie konieczność zaślepienia wylotu sztycy od dołu – w najlepszym przypadku wymagało by to gwintowania wnętrza rury i dopracowania odpowiedniego korka. Po trzecie samo ładowanie ogniwa wymagało by każdorazowo wyciągania sztycy z roweru. Ogólnie porażka.
Drugi pomysł to montaż ogniwa wewnątrz mostka. Niestety znów w grę wchodziło by wiercenie. I do tego kilka trików technicznych z wyprowadzeniem układu gniazd USB na zewnątrz. Swoją drogą mostek też uważam za obszar słabo zagospodarowany, choć widziałem już takie, w których wmontowane były liczniki. Myślę jednak, że przyszłość przyniesie rozwiązania, w których producenci będą montować dedykowane powerbanki wewnątrz mostków, zaś gniazda zasilania umieszczone będą pod spodem lub z boku i oczywiście zakryte będą gumową zaślepką. Tylko co z wagą takiego mostka?
Finalnie na warsztat wziąłem ostatnią z dostępnych otwartych rur, czyli kierownicę. Oczywiście ze względu na średnicę wlotu wynoszącą w moim przypadku 18,4 mm nie było żadnej możliwości wciśnięcia tam całej obudowy o średnicy 22,6 mm. I tak mam szczęście, bo dysponując dosyć wysokim modelem Truvativ Stylo średnica wlotowa jest spora – w przypadku rury sygnowanej marką Author jest tam tylko 18,1 mm, w Longusie 18 mm. Obudowę należało więc odrzucić, a że jest ona zgrzewana, podjąłem się fachowego, zręcznego i estetycznego demontażu metodą zrywania siłowego.
Po rozłożeniu na elementy składowe mamy: nadającą się już tylko do wyrzucenia aluminiową obudowę, ogniwo, plastikową formę i układ zasilania z gniazdami. Do rury kierowniczej mieści się jednak tylko ogniwo z układem. Początkowo w zamyśle miałem pozostawienie frontowej części formy, ale uniemożliwiało by to zamontowanie układu w głębi kierownicy. Zrezygnowałem więc z tejże wyprofilowanej formy i zabezpieczając jedynie pręcik zamykający obwód wcisnąłem ogniwo do wnętrza. Użyta metoda montażu: na chama.
Finalnie układ z gniazdami trzyma się jedynie na pręciku. Elastyczność takiego rozwiązania umożliwia jego wychylanie we wszystkie strony o 2-3 mm, a więc pozwala również schować wewnątrz rurki szeroką wtyczkę wyjściową. W przypadku usztywnienia układu nie było by to możliwe i cała wtyczka podczas ładowania wystawałaby na zewnątrz. Genialne.
Oczywiście montaż ogniwa w rurze kierownicy potraktowałem jako eksperyment. Zasadniczo chodziło wyłącznie o to, czy ogniwo po prostu bez uszczerbku wlezie do środka. Coś dla zabicia nudy towarzyszącej bardzo niespokojnej pogodowo niedzieli. Jeśli jednak rzecz się sprawdzi, nie wykluczam zakupu pojemniejszego ogniwa i rozbudowy całego układu w oparciu o plan, który sobie już naszkicowałem. Skrótowo rzecz ma się tak: ogniwo zamontowane będzie w kierownicy, zaś na zewnątrz wyprowadzone zostaną przewody układu zasilającego, które poprowadzone zostaną dokładnie do mostka; prowadzenie przewodów umożliwi wkładka redukcyjna (dylatacja) stosowana w gripach przykręcanych do kierownicy oraz luka między śrubą montażową korpusu hamulca a kierownicą – w moim przypadku dysponuję systemem Ispec, w innym przypadku przewód trzeba będzie poprowadzić również między mocowaniem manetki; układ wtyczek będzie wymagał dokładnej izolacji przed kurzem i wilgocią oraz stabilnego mocowania. Plan idealny zaprojektowany w Autocadzie w darmowej japońskiej wersji NSTS (Narysuj-Se-To-Sam) prezentuje się następująco:
Niniejszy post proszę potraktować jako ciekawostkę, jak stoi w tytule - jako eksperyment. Najprawdopodobniej moje obecne rozwiązanie umrze śmiercią naturalną i wkrótce będzie wymagało stosownego demontażu. Metoda demontażu oczywista – na chama. Sam brak izolacji ogniwa już obniża jego żywotność, a "elastyczne rozwiązanie" mocowania układu zasilającego pewnie nie wytrzyma kilku ładowań. Nie mniej jednak może w niektórych głowach moich Czytelników właśnie uruchomił się kreatywny mechanizm rozwinięcia mojego pomysłu. Na to w sumie liczyłem!
Pozdrawiam.