Wędrówki po Szczelińcu
Mój drugi krok w kierunku górskich przygód. Jeszcze płasko, nie za wysoko, w pełni turystycznie. W kolejny dzień drugiej już w tym roku wielkiej majówki ruszyliśmy na osławiony Szczeliniec w Górach Stołowych w paśmie Sudetów. Moje wyobrażenia o „płaskich górach” szybko zostały rozwiane stromym, acz malowniczym wejściem na wysokość 919 m n.p.m. To tam znajduje się jedyne w Polsce schronisko, do którego nie prowadzi żadna droga dojazdowa, a zaopatrzenie transportowane jest za pomocą lin z położonej niżej wioski. Ku mojemu zdziwieniu Szwajcarka jest wyśmienicie zaopatrzona we wszystkie niezbędne prawdziwemu górskiemu turyście dobrodziejstwa: piwa czeskie, polskie, niemieckie, inne. Turystyczny szał sprowadza tam nawet gości z Chin, aktualnie studentów z Warszawy i Wrocławia, którzy lepiej mówią po polsku, niż nie jeden nasz rodak.
Na szczyt prowadzi ponoć 665 schodków, które są plątaniną infrastruktur z kamienia, drewna i metalu. W 1814 roku burmistrz pobliskiego Karłowa Franz Pabel wytyczył szlak na szczyt. Wówczas wykuto w skale stopnie wykorzystywane przez turystów do dziś. Największą jednak atrakcją jest Pikiełko, czyli ogromna szczelina skalna, na dnie której długo zalega pokrywa śniegu. Zejście na samo dno jest fascynującym przeżyciem.
Na szczyt prowadzi ponoć 665 schodków, które są plątaniną infrastruktur z kamienia, drewna i metalu. W 1814 roku burmistrz pobliskiego Karłowa Franz Pabel wytyczył szlak na szczyt. Wówczas wykuto w skale stopnie wykorzystywane przez turystów do dziś. Największą jednak atrakcją jest Pikiełko, czyli ogromna szczelina skalna, na dnie której długo zalega pokrywa śniegu. Zejście na samo dno jest fascynującym przeżyciem.
Na koniec kilka platform widokowych obleganych licznie. Wieje tam porywisty wiatr, słońce grzeje nienaturalnie. Do jednej z nich prowadzi niewielki, acz stromy i wilgotny tunel. Na jego końcu skały układają się na kształt okna, przez które widać zielone pałacia lasów.
Wiem, Szczeliniec to nie Rysy albo Śnieżka. Żadne jednak góry nie ciągnęły mnie tak bardzo, jak właśnie Stołowe. Pociosane zwaleniska robią na mnie większe wrażenie, niż kamienne stożki. Wiem, Szczeliniec poza kilkoma fragmentami można przejść w laciach; w Tarty trzeba się przygotować. Wiem, Szczeliniec jest wycyckany, a wystające kamienie świecą się od ocierania ludzką dłonią; w wyższych górach każdy kamień grozi rozdarciem łapy, albo skrzywieniem stopy. Wiem o tych różnicach, ale jedno jest wspólne – kto chodzi po górach, tych wysokich i tych niskich, sam sobie dopowie resztę.
Trip: 28.05.2016
Dystans ok. 5 km
Na nogach.