W kierunku Skalnego Miasta
Trafił się piękny długi, zasłużony i sprawiedliwie wcześniej odpracowany weekend. Kilka dni wyłączonych z życiowej gonitwy. I stało się, co stać się miało już dawno – ja człowiek z nizin, kochający morze, stroniący za to od wzniesień i pagórków postanowiłem się zmienić. To będzie „dobra zmiana” – mówili – zaczniemy łazić po górach, najpierw po tych niższych, a jak złapiesz głębszy oddech, zrozumiesz tę filozofię, oddasz się naturze i krajobrazom, będziesz chciał zdobywać szczyty szczytów – mówili dalej. Nowa rodzina, to najlepsze, co dostałem od życia w prezencie, stała się motorem moich ewolucyjnych przemian. Wspólnie obieramy cel, dziś jeszcze niezbyt stromy, ale za to malowniczy, cudowny, bajkowy, zagraniczny. Pakujemy skromny dobytek, po nieprzespanej nocy ruszamy na południe, kierunek: Skalne Miasto.
Czeska mieścina Adršpach wita nas pochmurną pogodą, długim korkiem i parkingiem na trawniku za sto koron. Potem jest już tylko lepiej. Obłe skałki, kręte ścieżki i najlepsza kawa z automatu, jaka przyszło mi pić. Na początku tłok, który wraz z zawiłościami wielkiego parku przyrody rozprasza się do jednostek. Spacerujemy powolnie, Lena szuka skałek oznaczonych na przewodniku – tu Dzban, tam Bliźnięta, a tam Słonie – wszystko trochę naciągane wyobraźnią, wymagające obrania stosownego punktu obserwacji, by dostrzec należycie intencję autora ulotki.
Wkraczamy w krainę wyższych, gęstszych przesmyków. Prowadzi do niego gotycka brama, unikalna ikona tego miejsca. Potem spacer wśród mokrych skał. Z ust uchodzi para, zaledwie na paru metrach temperatura spada o kilka stopni. Słońce łaskocze po szczytach skałek, zaś na dole wieje przenikliwy wiatr. Na niektórych skałkach widać rzeźbione napisy. Zamożni ludzie dawanych czasów w ten sposób starali się tu zostawić po sobie ślad swego jestestwa. Docieramy do Mysiej Dziury, szczeliny w wysokich na kilkanaście metrów skałach. Ma tylko pół metra szerokości. Klaustrofobiczne zejście po mokrych i śliskich stopniach tylko z pozoru wydaje się proste. Wilgotne, martwe ściany sprawiają wrażenie jakby za chwilę miały się zsunąć ku sobie i pochłonąć śmiałków między nimi kroczących. Wspaniałe przeżycie.
W miejscu dawnej piaskowni dziś znajduje się piękny zalew. Woda głęboka, czysta, chłodna, pełna ogromnych ryb. Ponad nią wznoszą się wyrobiska. Wieczorne słońce nadaje im malowniczości. Gdzieś tam w górze znajduje się jeszcze jedno takie miejsce, mniejsze, bardziej urokliwe, zamknięte wśród skał.
Zazwyczaj, gdy odwiedzam miejsca szczególnie te industrialne, dokładnie szukam, grzebię w historii, by jak najlepiej je poznać. Tym razem uciekam od tego. Nie ważne kiedy, kto, co, jak, dlaczego. Po prostu jest i jest pięknie. Nie ma tu potrzeby przytaczania geologicznych podręczników, bo miejsce to wydaje się żyć własnym niepowtarzalnym ja. Dzieli się ono z nami tym życiem, a my bierzemy pełnymi garściami.
Wszyscy jednak wiemy, co tak naprawdę jest najważniejsze...
Trip: 27.05.2016
Dystans: ok. 7 km
Nie na rowerze, ale też fajnie.