Jedyny taki zamek na rower

Dziś trip z gatunku „byle przed siebie”. Niby nic niezwykłego, ale jakoś od dawien dawna nie kręciłem bez wcześniej określonego celu. Tym razem zapuściłem się na południe, od Kozłowa obierając szlaki dotąd nieodwiedzane w okolice Rudna i Rudzińca. Nim się spostrzegłem byłem już na ziemi opolskiej. Czarny szlak rowerowy, który niespodzianie zaskoczył mnie na jednej z leśnych dróg, miał mnie poprowadzić w kierunku Ujazdu. Dawno tam nie gościłem, uznałem zatem, że godnie będzie się znów prezentować w tej zacnej mieścinie. Szlak jak się zaczął, tak po kilku zakrętach się skończył, nie było jednak rozgoryczenia, bo ochoczo od kilkunastu tripów pomaga mi mało zaawansowana, ale za to perfekcyjnie precyzyjna apka do nawigowania. W pamięci zamiatam kurze sprzed lat, bo drogi te już są mi dobrze znane i gdy tylko opuszczam las, kręcę asfaltem do celu. Za chwilę się okaże, że cel mnie zaskoczy po stokroć.



Oto, Szanowni Czytelnicy, przedstawiam pierwszy w Polsce zamek, po którym można sobie pojeździć rowerem. W zasadzie to nie można, ale… można. Kwestia sporna. Zamek Biskupów Wrocławskich, którego ruinę do tej pory można było oglądać jedynie zza płotu, nadal pozostał ruiną, tyle że o przedziwnym statusie: ruiny trwałej. Budynek wraz z podpiwniczeniem i frontową ścianę dawnych łaźni zabezpieczono przed dalszym zawaleniem kosztem okrągłej bańki fundowanej z budżetu Agencji Nieruchomości Rolnych. Oprócz oczywistych ceglanych łat w murze, wykonano stalową konstrukcję wsporną dla jednej ze ścian, tu i ówdzie pospinano ściany prętami, podłogę zalano wylewką, a do tego zbudowano drewniany taras na piętrze. Odgruzowano i prawdopodobnie osuszono też średniowieczne piwnice. A co z tym rowerem? Zamek jest dostępny za darmo bez zbędnych kustoszy i innych męczydupów, co to łażą i buczą by tu nie dotykać, tam nie wchodzić, albo rowery zostawić na zewnątrz. Można sobie wjechać i kręcić bez przeszkód po dawnych apartamentach biskupich. Budynek jest tak zabezpieczony, że nie można wpaść do lochów, ani wylecieć poza mury na zewnątrz. Poza tym… nigdzie nie ma stojaka na rowery!























Gorzej rzecz ma się w piwnicach. Te mogą nawet pamiętać XIII wiek i szkoda by było zalewać je mieszanką współczesności. W podziemiach panuje chłód i wilgoć, nie ma za to komarów. Niektóre krypty robią wrażenie, to są świetne miejsca do przemyśleń – tak przynajmniej mi się zdaje. Podziemne korytarze prawdopodobnie ciągną się w stronę łaźni, bo tam również odkryto (ale nie udostępniono) jedno z podziemnych pomieszczeń. 








Żal dupę ściska jak wchodzi się na niektóre fora i czyta wypociny rzekomych mieszkańców Ujazdu o bezsensowności ów inwestycji, o tym jak to burmistrz miasta urabia sobie profity polityczne za nieswoje pieniądze, o tym jak fajnie było by, jakby ten milion z Agencji przeznaczyć na pomalowanie krawężników, bo jakieś takie szare, a w Gogolinie mają białe. Gdybym ja miał taki okaz historii na placu pod blokiem… Szkoda słów.


Opuszczam Ujazd zaskoczony postępem. Przede mną dwunastokilometrowy szlak leśny prowadzący w okolice Goszyc. Tam też się działo, ale to pozostawię sobie na jakiś inny post.
Dzień kończę na stawach, jak ma to się już w tradycji odwiedzania tamtejszych okolic.


Trip: 25.06.2017
Dystans: 102.09 km