Czego mały może nauczyć dużego?


Na początku czerwca zdecydowałem się na pierwszy zacny trip w tym roku. Późno, bo późno, ale jest. Pociągnęło mnie do miejscowości Polska Cerkiew na umiłowanej mi Opolszczyźnie. Na mapie tradycyjnie rzecz miała się jasno i klarownie. W trasie okazało się, że wyznaczone wcześniej trakty trzeba było ze względu na oszczędność czasu i sił nieco sobie ułatwić podążając dziurawymi asfaltami.

Po raz pierwszy też w tak daleką podróż dosiadam rower zakupiony dla mojej wspaniałej małżonki. I tu taka dygresja, że z tym rowerem jest dokładnie tak, jak z kolejką elektryczną, którą rodzice kupują chłopcom pod choinkę, a potem sami się nią bawią i krzywią srogo, gdy do zabawy przystępują rzeczone pociechy – Nie dotykaj, bo popsujesz – nie rzadko powiadają. Ten sam los jak do tej pory spotyka „Nowy Oddech”, który jeszcze nie doczekał się podróży z Leną, a ja za chwilę ukulam na nim pierwszego tysiaka.



Jak mam to w zwyczaju zabieram ze sobą absolutne minimum, żeby nic mi nie ciążyło podczas kręcenia grubych kilometrów. Tymczasem niebezpieczne słońce spala mnie na kolor hydrantowy, co przez następne dwa dni w pracy owocuje komentarzami sugerującymi weekendowe zaśnięcie po pijaku na otwartej przestrzeni jakiejś polany bądź przydrożnego rowu. Próby tłumaczenia, że to efekt dalekiej wyprawy rowerowej idą na marne.




Kręcę tradycyjnym szlakiem na Bierawę, gdzie stoi ten jedyny most na Odrze, który pozwala zapuszczać się w tę smutniejszą część opolskich wsi. Gdzieś za Sukowicami krajobraz zmienia się w lekkie wzniesienia i nieprzebrane połacia pól. I w tym wspaniałym plenerze zaczyna się właściwa część mej opowieści. Czego mały może nauczyć dużego? Otóż w Zakrzowie trafiam na coś, czego nigdy nie spodziewałbym się w tak małej miejscowości. Oto droga rowerowa, droga nie byle jaka, lecz droga zbudowana wzdłuż dawnej linii kolejowej łączącej niegdyś Kędzierzyn z Baborowem. Pięknie wylana asfaltem wije się wśród pofałdowanych pól. Inicjatywa trzech sąsiadujących ze sobą gmin zagospodarowania prawie 17 kilometrów utwardzonego nasypu w celu uprzyjemnienia rowerzystom ich smutnego „bezściżkowego” żywota wydaje się na obecne opolskie realia wręcz nieprawdopodobna do zrealizowania. A jednak po wielu latach starań w ubiegłym roku odlano pierwsze kilometry od Polskiej Cerkwi do granicy Ciska z Reńską Wsią.






Patrząc na to, jak niewielkie gminy potrafią dopiąć swego, czuję głęboki żal do władz miasta, w którym przyszło mi rowerowo bytować. Na przestrzeni tylu lat, w niespotykanych bólach wykreślono na mapie jeden szlak wzdłuż granic miasta (dumnie nazwano go „Obwodnicą”), który w rzeczywistości jest jedną wielką porażką. Szlak niebieski najpierw oznaczony w jedną stronę, potem oznaczony we wszystkie strony świata tak, że dziś nikt już nie wie, ile trasa ma właściwie wariantów. Szlak trudny, niebezpieczny, w wielu miejscach nieprzejezdny, nieprzyjazny dla wszelkiej maści rowerzystów, dla dzieci dostępny na wybranych fragmentach. Ubogi w atrakcje. Mapa szlaku na stronie internetowej Urzędu Miasta dostępna w mikro grafice pliku PDF bez polskich znaków – prawdziwy profesjonalizm w wykonaniu urzędników. Gdyby nie „wrzucenie” w granice Zabrza podstrefy KSSE, pewnie na więcej dróg rowerowych też nie było by co liczyć.


A to moje duże, wyludniające się miasto, może jeszcze dużo się nauczyć, bo w kontekście rzeczonej drogi rowerowej, już w 2016 roku przeprowadzono audyt pod kątem utworzenia szlaku Velo Silesia wiodącego właśnie po nieczynnych odcinkach linii kolejowych. W mojej najbliższej okolicy szlakiem priorytetowym może okazać się nieczynna linia kolejowa łącząca Mikulczyce z Tworogiem. Pieniądze na pewno się znajdą. Nawet zbudowano wiadukt nad autostradą, choć linię rozebrano 15 lat wcześniej. To, czego bać się należy najbardziej, to urzędniczej nieudolności i tradycyjnego dla dużych miast rozmycia odpowiedzialności za realizację projektu. Jest zatem prawdą, że trzech małych może więcej, niż jeden duży.

Tą piękną drogą dotarłem do Polskiej Cerkwi. Najpierw zwiedziłem dawne tereny kolejowe z niewielką bocznicą dla pobliskiej cukrowni, potem zapuściłem się do centrum. Punktem obowiązkowym był pałac Fryderyka v. Opersdorffa częściowo odrestaurowany w 2014 roku, zabudowania przypałacowe i niewielki park. Ładne i zadbane miejsce, choć w dniu moich odwiedzin zamknięte. Czynny bar przypałacowy zrekompensował zamknięte drzwi zamku.  












W drodze powrotnej również toczyłem się tą wspaniałą drogą. Na dawnym dworcu w Sukowicach właśnie rozkręcał się jakiś festyn, kiełbasy jednak były jeszcze nie upieczone (w tym dniu nie obowiązywała mnie dieta cholesterolowa), a mi tradycyjnie spieszyło się na stawy, gdzie punktualnie o godzinie 16:22 słońce chowa się za koroną starego grabu, która rzuca cień na drewniany pomost – ten sam, na którym od lat raczę się dębową ambrozją podczas moich powrotów z dalekich rubieży Opolszczyzny.

Trip: 02.06.2019
Dystans: 158.88 km