Na szczycie Szarloty
To była jedna z najbardziej ekscytujących wypraw.
Takich, dla których warto tonąć w głębokim piachu, wdychać tumany kurzu i
szarpać rower kilkadziesiąt metrów w górę po stromych, osypujących się
zboczach. Nie było przypadku w tym, że to właśnie niedzielę obraliśmy za dzień,
w którym zaatakujemy szczyt Szarloty, jednej z najwyższych hałd w Europie,
która od dziesiątek lat panuje nad Rydułtowami. Gdy Anna, stara acz wciąż
czynna kopalnia śpi, niedzielne popołudnie wydawało się być idealnym czasem na
bezprawne wtoczenie się na teren hałdy. Na co dzień niedostępna, chroniona
przez emerytów w śmiesznych czapkach z daszkiem, tego jednego dnia wpuszcza nas
w swe przestrzenie usypywane od dwóch wieków. Bezczelnie korzystamy z tego
niecodziennego zaproszenia.
Nie pamiętam dokładnie kto rzucił hasło, by zdobyć
Szarlotę. Zebraliśmy się w skromną ekipę i ruszyliśmy najpierw przed siebie,
orientacyjnie w stronę Rydułtów , a potem mając już hałdę na widoku
skorzystaliśmy z niezwykle dokładnej mapy, która wiodła nas leśnymi traktami aż
pod same granice miasta. By dotrzeć na sam szczyt pokonywaliśmy kolejne, wciąż
usypywane, piętra. Otaczał nas krajobraz księżycowy spotęgowany grafitem spiętrzonego
urobku. Droga w kierunku właściwego, pomarańczowego, szczytu było twarda, acz u
podnóża wiekowego wzniesienia, podłoże stało się sypkie i groźne. Liczne bruzdy
wyżłobione przez strumienie potoków spływających z hałdy przy nawet
najmniejszych opadach, skutecznie utrudniały płynną jazdę. W niektórych
miejscach bruzdy były tak głębokie, że trzeba było je omijać, lub przenosić nad
nimi rower.
W 2007 roku w wyniku konkursu ogłoszonego wśród
mieszkańców miasta, hałdzie nadano imię Szarlota, od pierwotnej nazwy kopalni
Anna, która z niemieckiego brzmiała Charlotte. Na wzór wzniesień w Bevery Hills
także i tu postanowiono na zboczu ustawić wysoki na 2,5 metra napis z nową
nazwą królowej śląskich hałd. W najwyższym punkcie, na szczycie, hałda ma 407
metrów wysokości i tylko ten, kto się tam wdrapał, może powiedzieć, jak
wspaniały rozciąga się stamtąd widok. Na sam szczyt docieraliśmy pojedynczo porzucając
rowery gdzieś w krzakach pod wielkimi literami. Dopiero tu, na samym czubku
Śląska poczułem sens tej dalekiej wyprawy. Godnej wyprawy.
Pomimo wielu późniejszych prób, nie udało mi się
już ponownie wizytować jej wysokość Szarlotę. Skrupulatnie opisany trip, który odbył się 15 lipca 2012 roku, trafił na strony jednego z wpływowych, niemieckojęzycznych
portali poświęconych wyprawom rowerowym. Post zgłoszony do konkursu zdobył
wyróżnienie, a ja dzięki niemu wygrałem mój pierwszy w życiu tablet. Choć dziś
to już stara, mało znacząca historia, napiszę nieskromnie, że był to jeden z
moich największych literackich sukcesów, a zdjęcie mojego kompana Piernika
przyodzianego w żółty t-shirt u stóp oranżowego wzniesienia hałdy na zawsze
stanie się symbolem tamtej wyprawy.
Trip: 15.07.2012
Dystans: 124.39 km