Wiosenne szlaki wodne

Tematem przewodnim tegorocznych wiosennych tripów stała się woda. W każdej postaci, ale szczególnie pożądaną okazała się ta stojąca. Na tablicę trafiły więc mniejsze i większe zbiorniki zarówno w najbliższej okolicy, jak i te rozlewające się kilkadziesiąt kilometrów od mej betonowej wieży. Oczywiście temat wody jest swego rodzaju kontynuacją szlajania się po „seledynowych oczkach”, które miało miejsce w latach poprzednich i zaowocowało bogatym zbiorem wpisów sygnowanych nazwą własną Sandtournee. Nie mniej jednak tegoroczna formuła została zawężona do tripów o charakterze czysto rekreacyjnym i też w dużej mierze taki sam charakter miały miejsca do tej pory odwiedzone. Zapraszam Szanownych Czytelników do krótkiego w treści, acz bogatego w fotencje sprawozdania z tych paru miesięcy tegorocznej tułaczki.



Zaczęło się dość dziwnie,  bo bawiąc się w opracowywanie monografii kolei piaskowej w okolicach Pyskowic (jak miało się okazać zabawy dla mnie dość opłacalnej) odnajdowałem miejscówki, o które do tej pory nie zdarzało mi się zahaczać nawet na góglowskiej mapie. Gdzieś z początkiem kwietnia wyruszyłem do Przezchlebia archiwizując tamtejsze pozostałości po wspomnianej wcześniej kolei przemysłowej. Tamtejsze wyrobiska piasku najpierw zostały zalane tworząc jak na lata 70. wspaniały obszar rekreacyjny, choćby słynną plażę zwaną Afryką, by w kolejnych latach stać się jedną z najrozleglejszych hałd kopalnianych w tej części Górnego Śląska. Dziś odwiedzić tam można niewielki już zalew, który nosi ślady tych dwóch historycznych epok – wyrobisko piaskowe zasypane pokopalnianym kamieniem.






Temat piasku poprowadził mnie dalej. Tego samego słonecznego dnia witam nad Dzierżnem – największym symbolem przemysłowego dziedzictwa tych rejonów. Zalane wyrobiska spółki Ballestema i Borsiga, które pochłonęły miejscowość Dolne Dzierżno, dopiero w latach polski ludowej uwolnione zostały od jarzma industrialu i zagospodarowane pod potrzeby ludu miast i wsi. Dziś to mało atrakcyjny rejon, pod kątem rekreacji lud współczesny kieruje się do nieodległych Pławniowic, ale i tu już wczesną wiosną spotkać można dzikich plażowiczów łaknących promieni słońca.




Nieco bliżej Pyskowic znajduje się ostatni rejon, który również mieści się w temacie piasku i wody. W poszukiwaniu wczesnych wyrobisk dla potrzeb zabrzańskich kopalni z początku XX wieku, trafiam na obszar zwany Mikuszowiną. Dziś jest to osiedle domków jednorodzinnych, ale pobliski las kryje tajemnicę pierwszej kolei piaskowej w Pyskowicach. Płytkie wyrobiska schowane wśród głuszy są dziś zagospodarowane pod stawy sekcyjne i choć teren jest prywatny, w okresie wiosennym trudno trafić tam na rządnego krwi ciecia z Burkiem u nogi, bo wędkowanie zaczyna się tu nieco później.




Tydzień później wyruszam na wioski. Celem jest Połomia i bardzo atrakcyjny teren, który do tej pory umknął mej uwadze. Mniej więcej w odległości dwóch kilometrów od głównej drogi w lesie kryją się rozległe zbiorniki zwane Stawami Szkarotkowymi. Nazwa ta dotyczy co najmniej dwóch pierwszych niecek. Tymczasem kierując się jeszcze głębiej w las trafiamy na dwa kolejne równie rozległe i piękne stawy, z których ostatni przypada mi do gustu szczególnie ze względu na wyłożony kamieniem brzeg. Miejsce to tak mnie zauroczyło, że w niedługim czasie później witałem tam ponownie, tym razem z Leną i przepysznym sernikiem, który w drodze kupna nabyliśmy w lokalnym sklepiku.



















Pierwszego dnia maja podjąłem się tripu nieco dalszego, niż lokalne kręcenie wokół klopsztangi. Ruszyłem z rewizytą w kierunku Zagłębia. Za cel obrałem kilka zbiorników. Pierwszym z nich był Zbiornik Przeczycko-Siewierski i jego odnowiona za europejskie szekle zapora.








Do kolejnego zbiornika przyszło mi jechać dość niecodzienną drogą rowerową. Piękny asfalt i barierki, które oddzielały ów asfalt od… pola! Droga jest, a i szwagrowi coś skapło…


Barierki kończą się w miejscowości Wojkowice Kościelne, zaś za główną drogą mamy już Kuźnię Warężyńską, czyli miejsce które jest mekką dla spragnionych plażowego wypoczynku mieszkańców tych okolic. Tu zaczyna się zbiornik o tej samej nazwie, który jednak w potocznych rozmowach Polaków funkcjonuje raczej jako Pogoria IV. Oczywiście zbiornik poeksploatacyjny piasku. W tle Huta Katowice.





Na wysokim brzegu niecki wije się asfalt przeznaczony do sportów wszelakich. Głównie toczą się tu rowerzyści i rolkowcy. Poprowadzony szlak kończy się w okolicach Gołonogu nad zalewem Pogoria III. Ze zmierzonej odległości trakt ma dokładnie 11,66 km od wjazdu w Kuźni do molo na Pogorii III. Jedynie dzień mojej wyprawy był niefortunny – długi weekend zgromadził na przemierzonej przeze mnie trasie siedem milionów ludzi. 




Kilka dni później ponownie uderzyłem w dalekie rejony. Tym razem na Opolszczyznę. Za cel obrałem sobie kilka zalewów u podnóża Zdzieszowic – a przynajmniej u podnóża kominów tamtejszej koksowni. Był to jeden z najlepszych tripów tego roku. Przejeżdżam przez Korzonek, gdzie natrafiam na staw o wdzięcznej nazwie Wiwo. Prawdopodobnie to również staw powyrobiskowy, ale co ciekawe niedługo później okazuje się, że jest to jedno z miejsc rekreacyjnych okolicznych mieszkańców. 





Po drodze do celu nieco przypadkowo zahaczyłem również o małą miejscowość Raszowa, w której mieści się rozległy park z mnóstwem pomniejszych stawików i jednym zacnym rozlewiskiem, nad którym mamy takie widoki:






Apogeum wyjazdu miało miejsce w okolicach miejscowości Januszkowice, gdzie kolejno witałem na rozsianych tam stawach. Najpierw Rueda z wyciągiem i dość okazałym ośrodkiem wypoczynkowym:







Potem zalew, nad którym chyba nie chciałbym spędzić wakacji:



Na koniec zaś cel sam w sobie, czyli miejscowość Lesiana (albo Lesiany – różnie mówią) i Jezioro Srebrne, czyli prywatny akwen świetnie zagospodarowany i przygotowany pod turystę nieświadomego syfu, jaki przyjdzie mu wdychać z niedalekiej koksowni. Egzotyczne parasole, plaża, zjeżdżalnie, domki i płatny wstęp jak i parking. Jedno z piękniejszych miejsc, do jakich w tym raku udało mi się dokulać.













Przyszło lato. Postanowiłem odwiedzić kilka zbiorników w okolicy Lublińca. Na pierwszy ogień poszedł Zbiornik Piegża, który jest jednym z mniej znanych, a to dlatego, że obszar ponoć jest chroniony ze względu na siedliska ptaków i nie bardzo można się tam rokoszować wodną rozrywką. I rzeczywiście, zbiornik jest wspaniały, cichy, dostępny w zasadzie tylko z jednego brzegu.





Przy okazji bawiąc w okolicy Krupskiego Młyna ruszyłem szlakiem czerwonym w daleką leśną podróż w poszukiwaniu dość dziwnego zbiornika, o którym dowiedziałem się nieco wcześniej, że jest pozostałością po piaskowni. Z mapy wynikało, że tak być mogło, jednak na miejscu spotkało mnie rozczarowanie, co nie zdarza mi się często. 



Okolice Lublińca to oczywiście trzy stawy: dwa mniejsze Kokotki i spore rozlewisko Stawu Potępa. Tego dnia pogoda nie sprzyjała robieniu zdjęć, było pochmurne, gdzieś daleko grzmiało. Było za to bardzo spokojnie, bezludnie.




Staw Potępa, dziś odwiedzany od nieco innej strony, niż zazwyczaj, nie stanowi szczególnej atrakcji turystycznej.  Wszystko wokół umarło. Molo zamknięte, przystań zaniedbana. Funkcjonuje tu jakiś ośrodek religijny i tyle. Miejsce sprawia wrażenie opuszczonego. Fajnie i… nie fajnie. 






W połowie maja powrócił ponownie temat wody w ujęciu lokalnym. Ruszyłem w kierunku Rudy Śląskiej po nowe odkrycia. W Makoszowach swobodnie toczę się drogą z betonowych płyt, jeszcze do tego dnia nie będąc świadomym, że przebiega tędy nasz około miejski zabrzański szlak rowerowy barwy niebieskiej. Staw Płyty – taką nosi nazwę – to jedno z moich najmniej oczekiwanych odkryć. Nieco dalej w lesie inny staw bez nazwy za to z nutą niesamowitego spokoju. 






Halemba wita mnie hałdą, u podnóża której znajduje się urokliwe rozlewisko. Sama hałda, którą trzeba dookoła przemierzyć wąską ścieżką u samego brzegu wzniesienia, robi niesamowite wrażenie. Z zalanej niecki wyrastają kikuty martwych drzew. Lubię takie widoki.







Nieco dalej na granicy Rudy znajduje się kilka pomniejszych stawików, które objeżdżam z nieukrywaną radością. To dość oblegane, ale urokliwe miejscówki. Jedni łowią, inni grillują, inni walą do ryja. Woda przyciąga wszystkich.




Tego dnia zapuszczam się pod same Kochłowice. O ile pamiętam miałem już przyjemność tam kręcić w ramach Chorzowskiej Masy Krytycznej, która jakimś cudem skończyła się na piwie w Rybaczówce. Stare czasy. Dziś za cel obrałem sobie największe rozlewisko w rejonie, czyli Staw Czarny.





Od jakiegoś czasu znów wspólnie kręcimy z Leną i to od razu grube tripy. I tym razem nie obyło się bez odwiedzin nad wodą. Moje ulubione Chechło, zalew na granicy Nakła Śląskiego, który oczywiście również jest pozostałością po wyrobisku piasku dla bytomskich czy piekarskich kopalń, jest od jakiegoś czasu miejscem nade spokojnym. Od momentu uruchomienia Programu 500+ widać wyraźnie, jakie wakacyjne kierunki obierają tarnogórskie rodziny – Turcja, Grecja, Malta, w najgorszym przypadku polskie morze albo góry. Kiedyś było to miejsce wypoczynku tysięcy ludzi, dziś jadąc rowerem po nowiutkim asfalcie można swobodnie liczyć odpoczywających. Zasadnicze pytanie jednak brzmi: czy to dobrze, czy źle, że nie ma już tłoku w wodzie i kolejek po hot-dogi z zamrażalnika? 





Za Lasowicami w leśnych zakamarkach Miasteczka Śląskiego i  Żyglina rozciągają się piękne drogi wyłożone ubitym tłuczniem. Jeszcze kilka lat temu wiodły tędy błotne albo kamieniste szlaki. Także w lasach widać unijne srebrniki. Korzystając z dobrodziejstwa tychże traktów kręcimy z żoną w kierunku Miotka, dzielnicy Kalet z rozległym stawem zwanym Zieloną. Dla Leny to miejsce sentymentalne, spędzała tam dzieciństwo, dla mnie to po prostu przepiękna miejscówka do letniego relaksu.




Wakacje mijają spokojnie. Któregoś lipcowego dnia postanowiłem wybrać się do miejsca dawno nie odwiedzanego, a leżącego na wyciągnięcie ręki od mego rozgrzanego betonowego sanktuarium. Wyruszyłem do Miechowickiej Ostoi Leśnej na krótki objazd wokół trzech stawów. Niestety ten wypad na długo pozostanie mi w pamięci. Miejsce to uległo totalnej destrukcji. Las jest zaśmiecony, zawalony ściętymi drzewami, zdewastowany. Nie spodziewam się takiego widoku. Moje ulubione jeziorko zamieniło się w wysypisko polibacynych odpadów. Dwa zdjęcia znad grobu Ostoi – tyle mogę Wam przekazać na dziś.



Tyle nazbierało się w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy. Kolejne tripy już zapisane na góglowskiej mapie tegorocznych planów wyjazdowych. I też będzie w nich kilka oczek z wodą. I znów będzie fajnie!