Obrazki za 5 tysięcy / Część 1
Jest początek listopada. Jeszcze wczoraj kręciłem po Strefie korzystając z niepowtarzalnej jak na tę porę roku pogody. Dziś jednak żegnam się pomału z „sezonem”. Będzie zatem skromne podsumowanie z wyraźną przewagą obrazu nad tekstem. Lubię bardzo ten moment, gdy korzystając z dłuższej chwili czasu zasiadam przed zbiorem tysięcy fotek, które pstrykałem w czasie dalszych i bliższych tripów i przeżywam rozkosz wspomnień tych ciepłych dni wiosny i lata. A w tym roku naprawdę było grubo. Zebrało się dokładnie 5234 kilometry wojaży, średnio dało to w kulminacyjnym momencie pod koniec sierpnia wynik pond 107 kilometrów na wyjazd. Nie raczyłem się więc lokalnym szlajaniem, a kręciłem daleko poza dotychczasowe granice moich możliwości. I mogę napisać jedno – było warto! Niniejszym przedstawiam w skrócie pierwszą część prawdziwej esencji moich tegorocznych wypraw.
Drogi, ścieżki, aleje, szutry, szlaki. Jestem typowym rowerzystą, którego marketing sklasyfikował pod nazwą „cross country”, a potem spłycił do skrótu „XC”. Nawet się z tym nie kłóciłem. Wręcz przeciwnie – dokładnie wiedząc, gdzie będę jeździł, poddałem się bezwarunkowo linii sprzedażowej i w zeszłym roku nabyłem rower idealnie spasowany pod mój styl jazdy. Wszystko wyliczone, pomierzone, ustandaryzowane. I dopiero ten rok pokazał, jak cenny jest wzorowy dobór sprzętu do własnych możliwości, jak dużo daje nie sam napis na ramie, a jej geometria, lekkość, wytrzymałość i jakość komponentów, czy samodyscyplina w ciągłym dążeniu do personalizacji maszyny. I tak mogłem spokojnie toczyć się dokładnie tam, gdzie chciałem. Dlatego z przyjemnością dziś mogę wystawić te kilka zdjęć z samych tras.
Jak pisałem w poprzednim poście, jedną z najbardziej niesamowitych tras przebyłem kręcąc na Kotliszowice, niewielką miejscowość w okolicy Toszka. Obrałem drogę, która na mapie była zupełnie inną, niż okazała się w rzeczywistości. Ta rzeczywistość jednak była dla mnie przeżyciem wręcz nie do opisania. Być może dla wielu taki plener jest czymś zwyczajnym, powszednim, a może nawet pozbawionym jakichkolwiek walorów, ale za każdym razem przeglądając zdjęcia z tej wiosennej podróży coś chwyta mnie za serce.
W tym roku gościłem w wielu nowych miejscach. Jednym z nich, które szczególnie przypadły mi do gustu była miejscowość Łany. Mały fragment mapy, a tak wiele niesamowitych miejsc. Znajduje się tam ceglana ruina pałacu barona von Ribnitza oraz jeden z najbardziej okazałych kościołów, jaki kiedykolwiek zwrócił moją uwagę. Przy głównej drodze sporo historycznych budynków w tym stara karczma (tuż przy kościele) oraz opuszczony piętrowy dom z niewyraźnym niemieckim napisem. Jakoś przypadło mi to miejsce do gustu.
Innym z takich miejsc, które z uśmiechem odhaczam na mapie tegorocznych wyjazdów jest miejscowość Raszowa. Poza wspaniałym parkiem z tysiącem jezior znajduje się tam również wyremontowany stary spichlerz. Jest to jedna z najspokojniejszych miejscowości, w jakiej kiedykolwiek się zatrzymałem. Trochę daleko od domu, ale jest grubszy cel podróży na przyszłe lata.
Pozmieniało się również w dalekich okolicach, które odwiedzam nieco częściej, zazwyczaj w drodze do jeszcze dalszego celu. Wokół odkrywkowej kopalni piasku w okolicy Bierawy utworzono szlak. To dobra inicjatywa, bo choć teren jest typowo przemysłowy, to absolutnie nie brakuje mu walorów przyrodniczych. Być może stare wyrobiska kiedyś zostaną udostępnione turystom, bo pas wzdłuż Odry jest wręcz bajkowy.
Ten rok był pierwszych, gdy w nieco bardziej zainteresowałem się tym, co mijam po drodze. Może brzmi to banalnie, ale przeliczając dystans do zamierzonego celu przez czas, którym dysponowałem nawet w najdłuższych dniach lata, nie zawsze miałem możliwości zjechać z wytyczonego szlaku, by przyjrzeć się dokładniej mijanym miejscom. Z resztą było tak przez wiele lat. Poniekąd dzięki Lenie, z którą po dłuższej przerwie znów ruszyłem na wspólne wyprawy, udało się odnaleźć sporo ciekawych miejscówek. Dla nas ciekawych głównie pod kątem wypoczynku i… zacnego napitku. I tak na początek Lena wypatrzyła z drogi Łowisko Piłka – jedną z ciekawszych pozycji agroturystycznych w okolicy Lublińca.
Jakiś czas później trafiłem na kolejne takie miejsce, tym razem w Kokotku. Łowisko Leśnica to bardzo dobrze utrzymany teren, wyraźnie spasowany pod turystę, nawet takiego, który nie łowi ryb. Nieco mniej spokojnie niż w Piłce, ale miejscówka po prostu niesamowita.
Już we wrześniu, gdy ubywało dnia, choć lato nadal częstowało nas temperaturami w okolicy trzydziestki, odkryłem kolejne miejsce godne odnotowania. W Nowej Wsi Tworowskiej na samym uboczu pod lasem mieści się Ranczo Baranówka, niesamowicie zadbany kompleks złożony ze stajni i eleganckiej pizzerii. Posiłek można zjeść na tarasie z widokiem na pastwisko z końmi. Miła atmosfera, dobra muzyka, świeże powietrze, dużo stojaków na rowery i… zacny napitek w postaci kunsztu Browaru Fortuna z Miłosławia.
Tyle na początek. W następnym poście dalszy ciąg wyselekcjonowanych obrazów. Być może znajdziecie w nich jakieś miejsce, które sami odwiedzicie, które stanie się celem jednej z przyszłorocznych eskapad. Szczerze na to liczę, bo inaczej po co byłby ten blog? Ten i setki innych, którymi przecież i ja sam się inspiruję.