Światła Północy

Cztery dni z życia. Poznajemy jakby lepszy świat. W każdym razie inny od tego znanego nam na co dzień. Granatowy saab, rocznik 1997, toczy się lekko. Prawy migacz strzaskany, zaklejony taśmą, do wymiany kiedyś tam, w niedalekiej przyszłości, albo jak policja nakaże. Na razie nie trzeba. Droga gładka jak stół, za oknem widoki zapierające dech w piersi. Jesteśmy zmęczeni, ale coraz to nowe doświadczenia zmysłowe nie pozwalają nam zasnąć. Organizm podświadomie nakazuje nam czerpać z otoczenia. Czerpiemy więc oczami, płucami, skórą. Słońce przebłyskuje przez chmury i odbija się od czarnej tafli jeziora Finjasjön. Jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko wąska szutrowa dróżka, lekki podjazd, za chwilę piękny dywan zielonej trawy. Oddychamy. Oddychamy inaczej, niż kiedykolwiek oddychaliśmy.


Nie błąkamy się bezwiednie. Każdą godzinę mamy starannie zaplanowaną. I tak odrywamy jednak długie minuty na szwędanie się wśród parterowych, drewnianych domków. Wśród ogrodów dzikich, a zadbanych. Wśród ludzi nieznajomych, a na nasz widok pokrzykujących: „god morgon”. Albo wśród dzieci ze szczerym uśmiechem witających nas: „ära”. Odpowiadamy i od razu wiadomo, że przyjechaliśmy z innej rzeczywistości. Wobec ich radosnych dźwięków, rewanżujemy się twardym, posępnym grzmotem. Nieświadomie. My, Polacy zza bałtyckiej fali, tak nieszczęśliwi, tak przytłoczeni…

Dajemy się wozić z przyjemnością. Do sklepów czy restauracji zaglądamy rzadko, bo „nasze stawki starczają na przystawki”. Korzystamy bezwstydnie z grubych portfeli naszych żywicieli. Miasta puste, ciche, przesadnie czyste. Szukam namiętnie tych amerykańskich cadillaców, camaro, buicków, tych, w których zamożni Szwedzi tak się lubują. Jedno El Camino stoi na parkingu, reszta jakby ukryta, czeka na słoneczny dzień, by wyjechać z ekskluzywnych garaży. Szwedzi nie lubią się chwalić, obnosić swoim bogactwem – naucza nas gospodarz, Filip, niedawno student krakowskiej AGH, dziś młodszy inżynier na platformie w Nonsjondik na południu Finlandii – Oni nie ważą swojej wartości jako społeczeństwa względem swej majętności; każdy z nich ma tyle, ile potrzebuje, nikt zatem nie może mieć więcej od niego, a gdy ma mniej, chętnie się podzieli – dodaje - Nie macie prawa tego znać, ale będąc tu możecie zrozumieć. Albo próbować zrozumieć.



Czujemy się malutcy. Filip i Sonia uciekli z Polski. Nie wyjechali, nie wyemigrowali, ale właśnie uciekli. A ucieka się od zagrożenia. Ucieka się ze strachu o swoją przyszłość. Ucieka się, by nie zostać zabitym, okaleczonym, przyciśniętym do muru. Zrobili to długo przed nastaniem nowej władzy. Dziś życiowo spełnieni coraz rzadziej zaglądają na Onet, by wywiedzieć się co w ich starej ojczyźnie słychać. Po co, ich to nie dotyczy i daj Panie Boże dotyczyć nigdy już nie będzie. Nam pozostaje chłonąć tę beztroskę skandynawskiego życia, niczym więźniom, którym po długiej odsiadce dano kilka godzin wolności. Nie myślimy teraz o powrocie. Kręcimy się po plażach, witamy w malowniczym Malmö, schodzimy wyludnione, nowoczesne i chłodne uliczki Hamnen. Zapuszczamy się bardzo daleko do samej stolicy. Kręcimy się niby bez celu, ale jak pisałem wcześniej, jednak według jakiegoś planu. Planu na szczęście bardzo zmiennego. Wieczorami nad morzem zaczynają lśnić światła Północy.




Pierwszy cukierek z solą przechodzi przez gardło. Połykamy, choć należy go ssać. Drugi już obrzydza, trzeci wyzwala ruch wymiotny. Popijam Norrlands Guld Ljus, najmocniejszym złotym trunkiem dostępnym w miejscowych delikatesach. To tylko 3,5%, ale pomaga. Po mocniejsze, nawet 11% piwa trzeba jechać do specjalnego monopolowego. Dlaczego? Nikt tego nie wie, albo wie każdy, ale o swoich nawykach alkoholowych oscylujących wokół 65% nalewek Szwedzi mówią niechętnie, tak, jak niechętnie rozmawiają o swoich wypchanych portfelach. 5-litowy baniak spirytusu w każdym garażu to nie ekstrawagancja, to konieczność. A im dalej na północ, tym mniej dziwią dwa lub trzy karnistry na łeb. W Norwegii albo Finlandii to dopiero piją – tłumaczy Filip – z zimna, ze smutku, by zalać depresję. Bo tam też mieszkają ludzie, ciepłokrwiści, uczuciowi. Brak światła, albo jego nadmiar doprowadził do samobójstwa więcej osób, niż niejeden reżim. Słuchamy zdumieni, nie potrzebna jest nam ta wiedza, ale zostaje w pamięci na długo.




Cztery dni mijają szybko. Dłużej być nie możemy, bo każdy ma swoje plany i obowiązki. Szwedzki SAS upycha nas w najniższej klasie. Okazuje się, że bilety lotnicze kupione z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem są tańsze od biletów na pociąg papieski między Balicami a dworcem głównym. Czujemy, że wróciliśmy…

Cztery dni, które chciało by się przenieść na papier i wytapetować nim resztę swojego życia. Tymczasem wracamy do kraju opętanego, którego historia PiSana jest krwawą smoleńską kreską, do kraju miliona bezwstydnych Misiewiczów, rozszczekanych Pawłowiczów, zagubionych w swej retoryce Błaszczaków, do zdeformowanego obrazu kraju wujka Antoniego, którego małe żołnierzyki już lada dzień zaczną strzelać do każdego obywatela wyższego od ulicznego krawężnika. Wracamy do kraju konstytucyjnego bezprawia, macic wyklętych i stadionowej chuliganerii, która dziś przyobleczona w biało-czerwone flagi i z kijem w ręku stanowi nowy wzór patriotyzmu. Niczego nam tak bardzo nie brakowało do załamania, jak tego powrotu…
Późnym wieczorem jeszcze mały spacer rowerowy, by to zderzenie obu rzeczywistości jakoś rozeszło się po kościach. Ten jeden jedyny raz w tym roku zabieram poczciwego Ëmre na przejażdżkę. Zaczyna przechodzić… W Polsce w tym roku było jakby cieplej – tłumaczę sobie na pocieszenie.

Trip: 25-28.07.2016
Saabem.