Zagubieni w czasie

Ponoć ziemia dolnośląska usiana jest takimi miejscami jak to. Miejscami potęgi i upadku. Zamki, pałace, rozległe folwarki, dzikie parki. Często zapuszczam się w takie miejsca, czasem z ciekawości, a czasem dla dobrego kadru. Tym razem przypadek sprawił, że zawitaliśmy rodzinnie do Ratna Dolnego, gdzie ponad pobliskimi wioskami wznosi się malowniczy zamek. Potężna ruina budzi respekt, lecz przytłoczona nieokiełznaną roślinnością skrywa swe długoletnie rany. Teren wokół jest tajemniczy, zaniedbany. Wąska ścieżka otacza pobliski staw. Wdrapując się na wzniesienie docieramy do dawnego folwarku i na centralny plac. Cicho tu, acz niespokojnie…


To, co widać gołym okiem, to spadek kilkuset lat przeróżnych rozbudowań i mieszania stylów kolejnych właścicieli. Rzecz rozpoczęła się w 1505 roku od Ulryka von Hardegga, a zakończyła po II wojnie światowej na wysiedleniu rodziny Blanckartów. Zazwyczaj historie architektoniczne takich miejsc są trudne i zagmatwane, więc wgłębianie się w nie prowadzi do chaosu i nadmiernego przerostu formy nad treścią. Koncentrujemy się zatem na czasie rzeczywistym i smutnym przekonaniu, że trudno o zachwyt nad tak zniszczoną częścią historii. Zamek chyba nie nadaje się już do odbudowy. Swego czasu został zaanektowany przez wojska szwedzkie i tu rzecz ważna – gdzie by nie spojrzeć, znajdujemy informację, że w 1645 roku został on przez najeźdźcę zniszczony. Trudno polemizować mając tak wąski pogląd na sprawy średniowieczne, ale mam w pamięci słowa kustosza zamku w Siewierzu, który kiedyś opowiadał, że kto jak kto, ale Szwedzi, jeśli już coś zdobyli, to nic nie niszczyli z wyjątkiem… okien. Dlaczego wybijali okna? Trzaskali szyby dla cynkowych ram, by po ich przetopieniu wyrabiać amunicję. Tak się ponoć miała sprawa szwedzka na ziemiach polskich w połowie XVII wieku.





Błąkamy się po dziedzińcu. Budynki są otwarte, ale tak bardzo zniszczone, że dla zdjęcia osmolonej ściany, czy ozdobnego partalu nie warto narażać zdrowia. To miejsce w okresie Polski ludowej było wielkim gospodarstwem rolnym, w którym hodowano dorodne okazy byków rozpłodowych, tak zwanych buhajów. W czeluściach jednego z pomieszczeń Lena wypatruje dużą tablicę informującą o niezwykłym przedmiocie działalności gospodarstwa – hodowli bydła rasy Charolais pochodzącej z Masywu Centralnego.








Bardzo tajemniczą częścią tego obszernego terenu jest ogrodzony i zamknięty cmentarz. Tu prawdopodobnie spoczywają właściciele zamku, choć ze względu na znaczne posunięty proces ludowego odniemczania z nagrobnych tablic trudno odczytać cokolwiek. 


Trochę dziwne to miejsce. Opuszczone, ale jakby żywe. Tajemnicze, budzące strach i jednocześnie fascynujące. W każdym razie dobre na popołudniowy spacer po tak odległej od domu okolicy. Można się trochę zagubić w czasie.

Trip: 26.05.2016
Na nogach. Zdjęcia Leny.