Bliskie strony: basen w Rokitnicy

Magiczny trójkąt w Rokitnicy tworzą obiekty, których historia przyciąga mnie niesamowicie z dwóch powodów: po pierwsze nie wiedzieć dlaczego, ale dosyć mocno obiekty te utkwiły mi w pamięci i radosnych wspomnieniach z dzieciństwa, a po drugie większość z nich pozostanie już tylko w tych właśnie wspomnieniach, bo czas i przede wszystkim ludzka głupota (i może bezradność) sprawiły, że dziś właściwie niektórych z nich nie można zobaczyć w pełnej krasie. Mowa tu o basenie, amfiteatrze i pałacyku dawnego dominium, trzech obiektach, wokół których niegdyś tętniło rekreacyjne i kulturalne życie rokitniczan. Dziś czas spojrzeć na pierwszy z nich.


Budowę basenu rozpoczęto w 1933 roku w czynie społecznym przy udziale mieszkańców. Obiekt wchodził w szeroko zakrojony plan zagospodarowania terenów przylegających do ogromnej hałdy Kopalni Miechowice. Po jednej stronie trwała rozbudowa osiedla domków jednorodzinnych i budowa kilku domów wielorodzinnych, zaś na równoległym pasie, wykorzystując powstałą zalaną nieckę, utworzono zespół trzech stawów, pomiędzy którymi poprowadzono ścieżki. Jedna z nich była częścią pierwszej w tym rejonie ścieżki rowerowej zwanej "Czarną drogą", którą przemierzali na swoich jednośladach górnicy dojeżdżający do Kopalni Castellengo. Na terenie tym wybudowano również strzelnicę. Inwestycja suto finansowana z budżetu Bytomia miała służyć rozciągnięciu terenów parku leśnego pamiętającego jeszcze czasy Tiele-Winklerów na obszary dolnej części rozbudowywanej Rokitnicy. Obszar ten nazywany był "Rokitnicką Szwajcarią", a właśnie ów basen był oznaką nowoczesności i dynamiki rozwoju. Otwarcie kąpieliska nastąpiło 17 czerwca 1934 roku.


Dopiero po wojnie, dwukrotnie: w latach 50 i w okolicach 1967 roku basen przechodził renowacje. Włączony do kompleksu sportowego wraz ze stadionem klubu piłkarskiego Górnik 08 (potem Sparta Rokitnica), nadal służył mieszkańcom. Daleko mu już jednak było do dawnych standardów. Betonowa posadzka kruszyła się, a jej odłamki kaleczyły stopy, woda była przerażająco mocno chlorowana, a jej kolor po kilku dniach od zalania niecki zmieniał się w ciemnozielony. W i tak niezbyt czystej wodzie dodatkowo pływało wszystko, co mogło spaść z drzew: od liści po grube konary. Samo zaś usytuowanie basenu sprawiało, że nawet gorącym latem woda była zaledwie letnia – choć w tym przypadku gusta były różne.

W latach mojego dzieciństwa (i zapewne już znacznie wcześniej), pewną alternatywą dla basenu była zalana na głębokość 7-9 metrów niecka Cegielni Waldhof przylegająca do ulicy Krakowskiej dokładnie po drugiej stronie Rokitnicy. Wówczas wyłączona już z eksploatacji (cegielnię wygaszono około 1994 roku) okryła się bardzo złą sławą. Co jakiś czas po Rokitnicy przemykała smutna wiadomość: na cegielni zaś się ktoś utopił. Nieckę zasypano pod koniec lat 90., do dziś pozostało po niej puste pole. 

W 1998 roku całodniowy bilet na kąpielisko kosztował 3 zł. Kasa sprzedawała ich powiedzmy 50 sztuk, a i tak na basenie kąpało się trzy razy tyle ludzi. Od kiedy pamiętam teren obiektu był bardzo zaniedbany, a już szczególnie ogrodzenie. Od strony ulicy Krakowskiej stał wysoki płot z pionowych metalowych prętów, które uniemożliwiały wspinanie się po nim. Natomiast od strony ulicy Żniwiarzy ogrodzenie było jedną wielką przeplatanką płyt betonowych, metalowej siatki i drewnianych desek. To właśnie ta część ogrodzenia stanowiła magiczny portal, dzięki któremu w zasadzie basen tętnił życiem. Miałem wrażenie, że w historii rokitnickiego basenu nastał taki moment, w którym płacenie za wejście stanowiło pewien dyshonor, a liczne wycieczki z kocami i dmuchanymi dętkami częściej widywane były od strony ulicy Żniwiarzy, niż od frontu.








Basen popadał w coraz większą ruinę. Co prawda niemal z każdym początkiem lata na ulicach Rokitnicy słychać było radosną nowinę: „Jak jechałem wczoraj do Bytomia, to widziałem, że już wodę w basenie napuścili”, ale z biegiem lat traciła ona na swej atrakcyjności, bo w zasadzie poza pomalowanymi na niebiesko brzegami niecki i skoszonym trawnikiem, nie można było się tam spodziewać niczego nowego. Aż pewnej wiosny stało się coś nadzwyczajnego: na terenie basenu ruszyła przedziwna budowa. W niecałe dwa miesiące postawiono sporej wielkości zjeżdżalnię, która na tle zdewastowanego kąpieliska wyglądała niczym Ferrari zaparkowane na Bobrku. Do dziś trudno powiedzieć jaki był zamysł zabrzańskiego MOSiR-u, który zabrnął w tak dalece niefortunną inwestycję. Zamiast odnowić nieckę, wymienić infrastrukturę, załatać płot, postawiono kolorowy twór: cebulę, ślimaka, młyn, który tak naprawdę nie był ani atrakcyjny, ani szczególnie magnetyczny dla potencjalnych gości. Już wówczas pytano głośno: „Ciekawe, kto z miasta ma szwagra z firmą budowlaną, co wybudowała to cudo”. Zjeżdżalni nigdy nie uruchomiono, a przynajmniej ja nie pamiętam, by takie zdarzenie miało miejsce. Z resztą prawdopodobnie właśnie od czasu tej żałosnej budowy, basen już był nieczynny i to z powodów technicznych. Problemem była napływająca ze zbocza skarpy woda, która osadzała w niecce grubą warstwę mułu. Powtarzało się to co roku wraz z wiosennymi deszczami. Okazało się, że dalsze funkcjonowanie basenu będzie możliwe po przebudowie. I to znaczącej. Do końca 2012 roku opracowano nawet dokumentację projektową, a w budżecie zamrożono ponoć 6,5 mln na inwestycję. Ponoć, bo prawdę mówiąc mało kto miał już wówczas nadzieję, że basen jeszcze będzie otwarty. W międzyczasie zaś zalegająca w niecce woda przynajmniej zimą zamieniała się w dzikie lodowisko. Jesień tegoż roku obfitowała w ulewne burze, co w niedalekiej przyszłości postawiło krzyżyk na basenie. W niecce zgromadziło się tyle wody, że w mniemaniu kilku radnych zaczęła ona realnie zagrażać życiu coraz liczniejszych eksploratorów tego obiektu. Zasadniczo wystarczyło kilka jesiennych tygodni, by zniknął metalowy płot, a pustostany zamieniły się w miejsca spotkań lokalnej żulerii; dwa z nich zostały podpalone. Zimą 2013 roku wysokość tafli lodu sięgała 3,5 metra, a więc maksymalnej głębokości niecki. Wiosną zrobiło się już naprawdę groźnie, bo z jednej strony teren nadal był rozkradany, zniknęły m.in. metalowe bariery nad tą najgłębszą częścią basenu, a z drugiej coraz odważniejsze wycieczki zapuszczały się w to miejsce ciekawe losu starego kąpieliska. Ostatecznie w samym środku majowego weekendu 2013 roku nurtujący radnych Zabrza i Rokitnicy problem gromadzącej się „dzikiej wody” rozwiązano siłą – rozbito zachodnią ścianę i spuszczono wodę do stawu, który niegdyś był stawem kajakowym. W galerii Fotopolska.eu znaleźć można zdjęcie zrobione na dwa dni przed operacją rozszczelnienia ściany basenu (1). Ilość wody w tym czasie była tak duża, że miała ponoć zagrozić zalaniem pętli autobusowej, ale obeszło się bez incydentów. W 2014 roku zrównano z ziemią stojące tam jeszcze ruiny, rozebrano również feralną zjeżdżalnię.









Basen pomimo grubych planów inwestycyjnych przestał istnieć. Miasto wybudowało w zamian „Aquariusa” na polach papieskich przy osiedlu Kopernika, basen mniejszy, ze zjeżdżalnią, kryty i na pewno mniej kosztowny w utrzymaniu. Z magicznego trójką w Rokitnicy, obok amfiteatru, zniknął więc kolejny obiekt. Przyszłość ostatniego, białego pałacyku na wzgórzu, też raczej maluje się szarawo. Obiekt nie jest zabytkiem, dekadę temu wyremontowany, znów popadł w kompletną ruinę, a właściciel gdzieś zniknął. Z przykrością się na to patrzy, choć w moim przypadku sentymentalizm ten jest częściowy, bo już za mojego dzieciństwa obiekty te miały lata swej świetności dawno za sobą, a nie doczekawszy się remontów, zamieniły się w to, co teraz możemy zobaczyć „na dole” Rokitnicy.


Tripy: 02. i 23.03.2013
Dystans: 7,8 km

A:160315