Nowy oddech Concordii

To jedno z najbardziej niesamowitych miejsc w Zabrzu. Miejsce, w którym dziś spotykają się ekologiczne skrajności: do niedawna najbardziej zniszczonego terenu przemysłowego, a dziś jednego z najlepiej moim zdaniem zrekultywowanego parku postindustrialnego na Górnym Śląsku. Jeszcze w 2002 roku, gdy wyburzano obiekty dawnej Huty Zabrze przygotowując grunt pod budowę galerii handlowej, trwał spór o to, czy teren ten należy do centrum miasta, czy może jest jego rubieżą. W świadomości mieszkańców plac Teatralny zawsze był centrum, choć jedną jego „ścianę” stanowiły budynki hutnicze, dla inwestora zaś (a także dla władz miasta) teren huty z historycznego punktu urbanistycznego znajdował się zdecydowanie poza administracyjnym centrum. Dziś pewnie nikt nie żałuje, że centrum handlowe Platan zostało jednak tam zbudowane. Wokół rozkwitło. Wyremontowano teatr, zaadaptowano wiele pustych dotąd budynków należących do huty (m.in. na Filharmonię), park hutniczy przynajmniej z pozoru stał się atrakcyjniejszy. A przecież teren ten mógł podzielić losy choćby siemianowickiej Huty Jedność, której ruiny przez dziesięciolecia odbite w lustrzanych kulach szpeciły centrum miasta.



Jednak to, co widać od placu Teatralnego jest nową maską starej historii. Za przekształconym terenem huty, na wzniesieniu jeszcze w 2014 roku stały budynki największej zabrzańskiej trucicielki, Koksowni Concordia. Było tak do roku 1985, gdy właśnie ze względu na wysoką uciążliwość koksownię zamknięto. W jej miejsce wskoczyła oddalona zaledwie o 4-5 kilometrów biskupicka Jadwiga. „Jadzia” znana bardzo dobrze w całej Polsce z filmu Bogowie w reż. Łukasza Palkowskiego, gdzie wspomina się ją jako tą, która truje na Śląsku najbardziej i tym samym winna jest jego mieszkańcom swój udział w budowaniu zabrzańskiej kardiochirurgii. Działo się to na krótko przez zamknięciem Concordii. 

Koksownię uruchomiono w 1852 roku, w dziewięć lat po budowie kopalni Concordia. Po niespełna dwóch dekadach poważnie ją zmodernizowano, a w roku 1873 opchnięto spółce Donnersmarckhütte i od tego czasu produkowała wyłącznie dla potrzeb nowopowstałego kombinatu. Nowy właściciel do końca 1896 roku przeprowadza kolejną rozbudowę o  baterie Collina i Wolfa, uruchamia także wydział  produkcji węglopochodnych i to właśnie on stanie się w latach 30. najbardziej trującym zakładem w mieście, który będzie dewastować środowisko przez kolejne pół wieku.


Wybudowany w 1938 roku oddział destylacji smoły w zasadzie jedynie zmodernizowany w 1947 roku, głownie ze względu na zniszczenie przez wojska radzieckie, działał nieprzerwanie do końca istnienia zakładu. Zniszczenia z tym związane są dziś praktycznie nie do ocenienia. Wszystko to zaś za sprawą chemicznej przeróbki smoły w tak zwany pak koksowniczy. Hasło zagadka, trudne do rozszyfrowania dla laika, a i pewnie dla niejednego studenta AGH twardy orzech do zgryzienia. Stąd w kwestii wyjaśnienia zasięgam do literatury przedmiotu. Dr inż. Krzysztof Kierzek z Politechniki Wrocławskiej przybliża temat (1):

Terminem pak określa się substancję bitumiczną będącą skomplikowaną, wieloskładnikową mieszaniną związków chemicznych, z przeważającym udziałem skondensowanych węglowodorów aromatycznych homo- i heterocyklicznych. Naturalnym źródłem substancji pakowych w skali przemysłowej są procesy przeróbki węgla i ropy naftowej. Paki węglowe (koksownicze) stanowią pozostałość po destylacji wysokotemperaturowej (300-350°C) smoły koksowniczej , produktu ubocznego w procesie otrzymywania koksu węglowego. (…) Paki węglowe charakteryzują się jednak znacznym udziałem struktur typu oligoaryli i policyklicznych związków heteroaromatycznych. Z kolei paki naftowe wyróżnia wysoka zawartość węglowodorów aromatycznych alkilopodstawionych i połączonych mostkami metylenowymi. (…) W temperaturze pokojowej pak jest kruchą substancją stała o muszlowym przełomie, o barwie ciemnobrązowej do czarnej. Po ogrzaniu do 30-40°C (powyżej temperatury przejścia szklistego), staje się plastyczny a w wyższych temperaturach zamienia w ciecz o dużej lepkości. Paki nie wykazują typowego punktu topnienia czy krzepnięcia. Zmiany stanu skupienia zachodzą stopniowo. W trakcie ogrzewania, w określonym przedziale temperatur, pak mięknie i rozpływa się. 

Jasne? Jasne.

Pomimo znaczącej degradacji środowiska miasto, któremu po zamknięciu Concordii teren przekazano, skutecznie sprawę zamiatało pod prezydencki dywan. Nie wspominając Gerada Hajdy, dla którego sprawa była dość świeża, to ani Roman Urabańczyk (obecnie król KZK GOP), ani jego następca Jerzy Gołubowiecz (skazany w połowie kwietnia na 25 lat odsiadki) nie kwapili się zająć ekologiczną bombą tykającą w mieście. Wszakże to nadal nie było centrum! Gołubowicz popchnął nawet sprawę na jeszcze gorsze tory, bo na części terenu koksowni niemal z dnia na dzień powstała całkiem spora inwestycja, jak miało się okazać wcale nie mniej szkodliwa, niż dawny zakład. Firma Agrob-Eko, dzierżawiąca teren od miasta, zajmowała się tym, co było charakterystyczne dla ówczesnych proekoligcznych startupów, czy przeróbką śmieci na… inne śmieci. W tym konkretnym przypadku chodziło o tworzywa sztuczne, lecz po pozostawionych tam „pamiątkach” z działalności widać, że w zasadzie do wspólnego kotła wrzucano wszystko, co można było zamienić na żywy pieniądz. Po uciążliwej koksowni nowy przetwórca był kolejnym zmartwieniem dla mieszkańców nieodległej ulicy Kasprowicza. Sprawą zajęły się media. W efekcie ktoś halę rozebrał, usunął zbiorniki i infrastrukturę. Nikt jednak nie poczuwał się w obowiązku do posprzątania terenu. Było zdecydowanie za drogo. Dodatkowo opuszczony plac stał się wspaniałym wysypiskiem śmieci, gotowym przyjąć każdą ilość odpadów zarówno od właścicieli prywatnych, jak i podmiotów gospodarczych. Nocnym procederom składowania nikt się nie przyglądał, bo po likwidacji „reaktorów” w zasadzie nikt już nie miał interesu tam czegokolwiek pilnować (2).






Czas antyekologicznego impasu był tym, kiedy wielokrotnie zapuszczałem się na teren koksowni. Niemal zawsze kręciły się tam jakieś podejrzane typy. Raczyli się piwem, głośno dyskutowali, w ognisku opalali izolację ze skradzionych przewodów. Prawdziwe centrum kultury! Pomimo bardzo niskiej atrakcyjności architektonicznej, coś mocno przyciągało w to miejsce. Wieża po koksowni była najlepiej widocznym budynkiem wznoszącym się nad terenem, punktem orientacyjnym dla szukających wrażeń. Stara, pewnie nieczynna na długo przed 1985 rokiem hala krystalizacyjna ukryta była w gęstwinie drzew. To tam najczęściej skupiało się życie towarzyskie, na trzech piętrach można było zorganizować całkiem pokaźny melanż. Nieco bliżej wieży ciśnień było już spokojniej, acz właśnie tam wjazdu na teren strzegły hałdy śmieci i ceglany portal, który skrywał tajemnice nieczynnej Concordii. Trudno było sobie wyobrazić, że zaledwie 500 metrów dalej pulsuje życie galerii handlowej.












Kolejna prezydentura być może też nie przyniosłaby oczekiwanych zmian, gdyby nie kasa z Unii. W ramach rekultywacji terenów rzeki Bytomki popłyną niemały strumyk funduszy na łączną kwotę ponad 26 milionów zł dla realizacji 10 subprojektów. Miasto dorzuciło koło 5 milionów i, co widać gołym okiem, odwalono kawał dobrej roboty. Na terenie Concordii mikrobiologicznie odnowiono glebę, zasadzono ok. 1400 drzew, zasiano trawę, wytyczono ścieżki. Po dawnych zabudowaniach pozostawiono ścianę szczytową baterii koksowniczej, wieżę strażacką oraz halę destylacji naftalenu. Odrestaurowano również infrastrukturę wsadu paku. Niestety wraz z mniejszymi budynkami i wspomnianym wcześniej ceglanym portalem, zburzono budynek zsypowy koksowni, dotąd górujący nad okolicą. Szkoda, bo akurat ta betonowa konstrukcja idealnie wpasowałaby się w postindustrialną przestrzeń.






Po drugiej stronie ulicy Hagiera w ramach tego samego projektu zrekultywowano pohutniczą hałdę. Wcześniej, na potrzeby budowy autostrady, nieco ją uszczuplono, ale i tak obszar po zazielenieniu wygląda imponująco. Część hałdy pozostawiono odsłoniętą, aby pokazać kolejne etapy jej składowania. Przekrój nasypu wygląda imponująco. Brawo dla pomysłodawcy.



Teren koksowni i ogromnej hałdy jest dziś otwarty, bezpieczny, ustronny. Wiem, że z „dalekiego centrum” rzadko kto się tam zapuszcza, bo i informacja o rekultywacji tego terenu jakoś umknęła w gąszczu newsów z ogarniętego w powyborczym chaosie kraju. Warto jednak poświęcić jedną, góra dwie godziny i zaczerpnąć nowego oddechu Concordii.

Trip: 23 i 30.03.2011 oraz 30.04.2016
Dystans: 12.78 km

Źródła:
(1) Krzysztof Kierzek, Właściwości technologiczne paku, Wrocław 2012
(2) Zdjęcia nieczynnego zakładu Agrob-Eko autorstwa Piotra Brzeziny, Fotopolska.eu

Polecam również:
Bakterie do zadań specjalnych…, materiał TVP3 (jeszcze za czasów jak Telewizja Polska była publiczna, a nie partyjna)
Ta trucizna nas zabije!, jak zwykle „wstrząsający” artykuł Faktu.