Gorące obłąkanie bezcelowości

Plan był ambitny – dokulać się do ruin zamku w Łubowicach. Daleko, gorąco i z licznymi niespodziankami. Dojechać i wrócić, a przy okazji przepłynąć promem Odrę. Rzeczywistość srogo potraktowała moje przyziemne mrzonki – nie dojechałem (a raczej nie dopłynąłem) do celu, mocno się przegrzałem w terenie, gdzie termometr sięgał czterdziestki, a do tego po drodze byłem niemym świadkiem niszczycielskich skutków złości Matki Natury – skutków sprzed wielu lat i tych sprzed zaledwie trzech tygodni.  



Droga w kierunku Kuźni Raciborskiej to tradycyjny zagmatwany szlak przez rubieże Gliwic, Kozłowa i Rachowic. Za Magdalenką jest już sam las, a raczej szeroki pas, w którym mieści się szutrowa droga i wykarczowany wał przeciwpożarowy.


Aleja Kotlarska w pewnym momencie krzyżuje się z asfaltowym szlakiem alei Barachowskiej, która prowadzi do samej Kuźni. To aleja ze smutną historią, którą opowiem innym postem. Wzdłuż rozciągają się młode lasy iglaste i brzozowe. Na skraju stoją nieliczne drzewa, które przetrwały pożar sprzed 25 lat. Wyznaczają one granicę, między tym obszarem, na którym szalał żywioł, a tym, gdzie strażakom udało się go powstrzymać.



Na granicy tej stoi monumentalny, martwy, wypalony wewnątrz pień. Pomnik tamtych wydarzeń. Po drugiej stronie lasu, kierując się na Ujazd znajduje się leśny trakt o nazwie: Od spalonego dębu. Przy niej, w mocno wyrośniętym już młodniku, stoi dokładnie taki sam pomnik. Zapewne oba pozostawiono nieściętymi celowo, dla pamięci przyszłych pokoleń.


Zanim wjechałem do Kuźni, zboczyłem w aleję Zakazaną, by po chwili toczyć się już najbardziej znaną aleją tych lasów: Dyrekcyjną. To przy niej znajdują się dwie imitacje grobów strażaków, którzy 26 sierpnia 1992 roku zginęli dokładnie w tym miejscu w pożarze lasu. Pomiędzy grobami krzyż i dwa kamienie, jeden sprzed dziesięciu lat, drugi ustawiony niedawno z datą: sierpień 2017. 



Po przejechaniu centrum miasta kieruję się na miejscowość Turze. Po drodze objeżdżam zbiornik ośrodka Wodnik. W poniedziałkowych „Faktach” słyszę informację, że tego dnia, gdy strzelałem foty z zaplecza akwenu, utonął tam osiemnastolatek.




Jadę w kierunku Siedlisk. Po drodze pierwsza bariera, której z góry się spodziewałem. 7 lipca przez teren między gminą Nędza a miejscowością Landzmierz przeszła nawałnica, która zniszczyła ogromne połacia tamtejszych lasów. Zniszczone obszary objęte zostały okresowym zakazem wstępu, co mocno pokrzyżowało moje plany. Chcąc nie chcąc zmuszony byłem przejechać się fragmentem drogi łączącej Nędzę z Kuźnią. Po trzech tygodniach od nawałnicy droga jest już uprzątnięta i przejezdna, ale widok po obu jej stronach przeraża po stokroć. 







Docieram drogą okrężną do kopalni w Siedliskach. To pominięty podczas mojego piaskowego turnee zakład wydobywczy należący do kopalni w Kotlarni. Teren płytki, zalany, dość rozległy. Wzdłuż prowadzi leśny trakt o dziwo nie znajdujący się na mojej mapie w telefonie. Przy drodze z betonowych płyt dwa mniejsze zbiorniki, zapewne również pozostałość po kopalni. Wokół dużo wypoczywających ludzi, głównie wędkarzy i kąpiących się na oczywistym nielegalu.







Objeżdżam kręte drogi wokół miejscowości Turze. Wszędzie pola, liczne domki i zocne parafie. Zanim zawitałem w Ciechowicach, na mapie zabłysnęły mi jeszcze ogromne stawy, nad które połakomiłem się pojechać. Okazało się, że to obiekty hodowlane, mało ciekawe, mocno zarośnięte dzikimi trawami. To, co miało przykuć moją uwagę, to brama wjazdowa typu handmade zrobiona z wykorzystaniem rowerowego widła i motocyklowych łańcuchów. Idealny przykład wykorzystania przedmiotów z pozoru już zbytecznych.    



Wielki finał mojej tułaczki w gorączce tego lata miał przypaść na przeprawie promowej na Odrze między Ciechowicami a Grzegorzowicami. Chodziły słuchy, że ze względu na niski poziom rzeki, prom może nie pływać, mimo to postanowiłem zaryzykować. Ja i jak się miało okazać jeszcze kilka osób na jednośladach, mocno zawiedzionych faktem unieruchomienia promu. 





Okazuje się, że prom jest „chwilowo nieczynny” od maja, czyli już „dłuższą chwilę”. Przy okazji promowy zjazd wykorzystywany jest pod rozpoczęcie przygody ze spływem kajakowym. 


Zerkam na mapę i nie jest miło. Do najbliższego mostu przez Odrę jest 11 kilometrów. Od tego mostu do celu mojej wyprawy kolejne 18. To daje 29 w jedną i tyle samo w drugą, z nieba leje się żar, a w kopytach już ponad 65 kilosów! Rezygnuję, choć godzina jeszcze młoda, ale to już nie te lata, żeby zdobywać cele za wszelką cenę kosztem słonecznego poparzenia czy udaru. Dla satysfakcji postanawiam dojechać jedynie do rzeczonego mostu na Kanale Ulga, a ten mieści się już w administracji terytorialnej Raciborza. 

Powłóczyło mnie. Do Łubowic na pewno kiedyś dojadę z promem, czy bez. Okazało się przy okazji, że po drodze jest jeszcze jeden zameczek do ogarnięcia w pobliskiej Brzeźnicy. Drugie podejście do tematu już wkrótce…

Trip: 30.07.2017
Dystans: 147.10 km