Wędrówki po domach złych
W tym roku różne okoliczności losu sprawiły, że miałem aż osiem tygodni urlopu rozłożonego na trzy dogodne raty, po troszku w każdym miesiącu licząc od czerwca. Wystarczająco dużo czasu, by podzielić go na wszystkie moje pasje. Wszystkie dwie, czyli moją kochaną żonę Lenę i tułaczki rowerowe. Spośród zaś tych tułaczek nadmienię dziś o tych, które otarły się o wizyty w domach złych – jak zwę sobie napotkane po drodze domy opuszczone, smutne, zaniedbane. W tym roku było ich sześć, z czego o tych trzech najgodniejszych uwagi napiszę właśnie dziś.
Dom zły pierwszy: z widokiem na stawy.
Ten dom mijałem często na rowerze kierując się na wojaże po ziemi raciborskiej. Wizyta w nim jest dla mnie o tyle cenna, że dziś domu tego już nie ma. Miałem to szczęście (czy nieszczęście – sam nie wiem) być świadkiem jego wyburzenia. Tu podaję datę: 27 lipiec 2017, jechałem na Uroczysko Orły, podczas mojego przejazdu po domu pozostał już tylko fragment ściany z najbardziej skrajnym oknem. Długo wcześniej dom przygotowywano do rozbiórki, choć miałem nadzieję, że to raczej przygotowania do remontu. Gdy byłem tam ostatni raz, dom zarośnięty był drzewami i zaroślami. Jedynie biel ścian pozwalała się zorientować, że w tym gąszczu stoi jakiś budynek. Drzewa ścięto, dom długo stał odsłonięty – miałem jeszcze wiele okazji, by sfotografować go w blasku popołudniowego słońca.
Widok z okien był piękny, naprzeciw po drugiej stronie wąskiej uliczki, znajdują się rozłożyste stawy hodowlane. Bardzo lubię tamtędy wracać z moich podróży, bo nad tymi stawami najpiękniej zachodzi słońce. Okna skierowane były właśnie na zachód.
Część mieszkalna to trzy pokoje, kuchnia i wąska łazienka. Wewnątrz panowała wilgoć, ściany sypały się. Zawalony dach przepuszczał deszczówkę, ta rozlewała się po poddaszu i przesączała przez sufit. Mimo to pomieszczenia były niezawalone. W domu pozostało dużo drewnianych mebli, tych zwykłych użytkowych. Tradycyjnie panował harmider.
Przy wejściu znajdował się zadaszony ganek, a fanty tam pozostawione wyraźnie wskazują, że bywali tu licznie amatorzy spotkań w plenerze z Żubrem w ręku, a najlepiej z dwoma.
Od domu odchodziło skrzydło, wyraźna dobudówka architektonicznie mocno odbiegająca o części mieszkalnej. Znajdowała się tam kotłownia i pomieszczenie, które najprościej nazwałbym technicznym.
Za ścianą owej przybudówki z kolei był warsztat, albo nawet sądząc po szerokości drzwi garaż. Pozostało w nim dużo klamotów. Były też drewniane szafy. Ściany licznie zagospodarowano wężami ogrodowymi, pasami klinowymi, felgami. Wszędzie walały się ubrania, w tym wiele dziecięcych.
Z tyłu znajduje się ceglany budynek stodoły. On również należy do zwiedzanego majątku. Wysoki, postawny, świetnie zachowany.
W jego wnętrzu panuje mrok, słońce przebija się przez dziury w dachu i między deskami ogromnej bramy. Stodoła jest prawie pusta, w oczy rzuca się za to złota ryba pierwszych Chrześcijan, jakiś ogromny okrąg i szpaler składanych ław wraz ze stołami. Odnoszę wrażenie, jakby były to elementy jakiegoś ołtarza stawianego na święto Wniebowzięcia.
Druga część stodoły, to chlewik. Widać, że mamy tu do czynienia z poważnym gospodarstwem, bo były tu zapewne i krowy i świetnie i kury. Wszystko jest bardzo dobrze zachowane, w boksach pozostało nawet siano.
Tej części gospodarstwa nie zburzono, dlatego też piszę o niej w czasie teraźniejszym. Być może na zrównanej ziemi po starym domu wkrótce zbudowany zostanie nowy.
Dom zły drugi – pajęczyna w oknie.
Kilka kilometrów dalej stoi kolejny opuszczony domek. Teraz jesteśmy już w bardzo malutkiej wsi, na uboczu wielkiego świata. Panuje tu spokój, bezruch, cisza. Dom zły stary, może nawet pamiętający międzywojnie. Z zewnątrz jakby trochę nadgryziony zębem czasu, wewnątrz zrujnowany dotkliwie. Urokliwy kaganek wita gości.
W oknach gęste pajęczyny – znak, że mało kto tu zagląda. Rzucają się w oczy tak z zewnątrz, jak i od środka.
Dom wilgotny, cuchnący. W jednym pomieszczeniu całkowicie zawalony sufit. Zawalił się pod ciężarem szafy, która stała na poddaszu. Zwisa ona nieruchomo tuż nad wejściem do izby. Któregoś dnia spadnie z impetem ciągnąc za sobą resztę sufitu. Ale to jeszcze nie dziś, nie teraz. Teraz sufit jedynie wypuszcza kępy wiekowej słomy, której niegdyś używano do izolowania przed zimnem i wodą.
Gdzieś w oddali mała komórka, a w niej szafa drewniana z wieloma szklankami i imitacją porcelanowych filiżanek. Pod ścianą półka ze słoikami z kompotem. Weki nie otwierane, mogą mieć nawet kilkanaście lat.
Na strych nie mam odwagi wejść. Drewniana drabina ma połamane dwa pierwsze schodki, resztę złamałbym zapewne sam.
Taki mały dom zły, nie do uratowania, bardzo smutny. Zapewne opuszczony od wielu lat, wciąż ma jednak w sobie taki dziwny swojski klimat.
Dom zły trzeci – z szafą mojej babci.
Po drugiej stronie ulicy stoi trzeci nasz dom zły. Ta mała wioska wita swoich mieszkańców i zacnych gości dwoma martwymi budynkami. Ten jednak jest nowszy, zacniejszy, większy, z pozoru lepiej zachowany.
Już u progu, w nie mniej okazałym ganku, z prostego równania kolędowego wymazanego na starych drewnianych drzwiach możemy wywnioskować, że dom stoi pusty jakieś 12 lat.
Poruszając się po nim znaleźć można dużo rzeczy osobistych, choć nie natknąłem się na żadne dokumenty. Nie mam jednak wątpliwości, że zamieszkiwała go starsza kobieta, schorowana, zapewne samotna. Katoliczka.
W pokojach pozostały szczątki mebli, z pieców wykradziono żeliwne wsady. O dziwo ostało się dużo siedzisk: drewnianych krzeseł i foteli. W jednym z pokoi stoi szafa, a w niej kilka ubrań, chyba płaszczy. Na szafę zawalił się strop. To jedno z tych pomieszczeń na tak zwane jedno zdjęcie – wszedł/wyszedł.
Widać, że centralnym miejscem domu była kuchnia. To właśnie tam nagromadziło się najwięcej przedmiotów. Dużo leków, starych przyborów kuchennych, misek, talerzy, peerelowskich urządzeń. Nic to jednak wobec tej starej szafy, mebla śląskiego, do którego każdy ma taki dziecięcy sentyment – kto z nas nie miał babci z taką szafą drewnianą w kuchni? Jest też tradycyjny stołek do strugania kartofli.
Nie mogę sobie odmówić kilku fotencji z własnym ja w kadrze centralnym. Nieudacznie odstawiam sztuczne pozy człowieka zdumionego, zamyślonego, życiem dotkniętego.
Jest tam jeszcze strych. Schody są solidne, ale podłoga już nie. Robię pierwszy krok, a drewniana belka ugina się pod butem jakby była z gumy. Znak to od Anioła Stróża, żeby dalej nie iść. Ale przecież tam są uchylone drzwi. Diabeł Stróż korci, żeby zerknąć co jest za nimi. Kolejny krok i pęka deska pod stopą. W takich domach złych często oznacza to całą lawinę następstw. Po schodach już tylko pozostało mi zbiec. Tajemnica w pół uchylonych drzwi pozostanie moją nocną inspiracją przed snem.
Dwa domy złe stojące naprzeciw siebie. Rzadko się to zdarza, mi zdarzyło się już kolejny raz. Bo dziwny ze mnie człowiek, który szuka życia tam, gdzie jest go najmniej. Domy złe mają swoją aurę tajemniczości – kto tam mieszkał, jakim był człowiekiem, dlaczego już go nie ma. Te domy noszą szramy tragedii i obrazy radości. Te domy przypominają mi o kruchości ludzkiego żywota, o bezsensie gromadzenia dóbr doczesnych, które po śmierci stają się tylko przedmiotami chaotycznie walającymi się po zgniłej podłodze. Te domy złe, wpierw opuszczone, później ograbione, teraz stoją bez nadziei na ratunek, giną pod ciężarem własnych stropów nasiąkniętych życiodajną przecież wodą.
Pozdrawiam Szanownych Czytelników.