Muzeum Gazownictwa
Jak pisałem wcześniej wyprawa do Paczkowa wymagała głębszego
pomyślunku. Regio kończy bieg w Nysie, następny w stronę Kłodzka odjeżdża za
pięć godzin. Zbyt dużo, by urywać taki kawał czasu z letniego kalendarza. Korzystając
więc ze sprzyjającej aury ruszam na zachód. Na końcu tej wspaniałej podróży
melduję się u celu, czyli w paczkowskim Muzeum Gazownictwa.
By rzecz uściślić podróż napoczęta w Nysie przebiegała
przede wszystkim wzdłuż północnego brzegu Jeziora Otmuchowskiego. Był to jeden
z bardziej urokliwych fragmentów trasy.
Potem nieco odbiłem jeszcze bardziej na północ by już
asfaltową drogą spokojnie toczyć się do celu. Po drodze oczywiście nie
odpuściłem sobie kilku zacnych miejscówek, które pomimo bardzo ciasnego czasu,
trudno mi było pominąć. Pierwszą z nich był stary i opuszczony dwór w
Lubiatowie z kapliczką datowaną na 1928 rok. Budynek w stanie daleko posuniętej
ruiny, ciekawy architektonicznie, ale niedostępny.
Po zmianie kursu na południowy-zachód po dłuższej tułaczce
wśród bezmiaru pól i absolutnego pustkowia (jak mawiają Anglicy: In the middle of
nowhere), dotarłem do miejscowości Pomianów Dolny, która już na skrzyżowaniu dróg
raczy mnie dość zadbanym, acz nieczynnym już budynkiem okazałego młyna. U jego fundamentów
dostrzec można doskonale zachowaną śluzę przepustową sygnowaną niemiecką marką zakładów
mechanicznych L. Köhlera z miejscowości Hirschberg im Riesengebirge – obecnie
ta przepięknie położona miejscowość nosi nazwę Jeleniej Góry.
Nieco bardziej w głębi miejscowości znajduje się stary pałac
oraz pokaźny folwark. Jak ma się to już w historycznym standardzie takich
miejsc, majątek był władany przed wojną przez kilka zamożnych rodów, by po
wojnie służyć za własność PGR-u, a po apokalipsie ostatniej transformacji
ustrojowej ponownie trafić w ręce prywatne, czego finalnym efektem jest totalna
ruina i zamurowane okna, widok nie wróżący temu miejscu niczego dobrego.
Ciekawostką jest przyklejony do pałacowego podwórza folwark,
który jest po dziś zamieszkały. Jedynie centralnie umiejscowiony spichlerz stoi
w pięknej ruinie i stanowi godny plener fotograficzny dla przyjezdnych.
Pewną ciekawostką jest pozostałość ustroju socjalistycznego
w postaci całkiem dobrze zachowanego dystrybutora paliw, który jakże
harmonijnie komponuje się z odrapaną bryłą XIX-wiecznego pałacu.
Finalnie docieram do Paczkowa. Jako że zaplanowaną trasę
przebyłem znacznie szybciej, niż wynikało to z mojego nieomylnego dotychczas
kalkulatora, postanowiłem zawitać na skromny obiad do centrum miasta, a przy
okazji zjechać kilka miejsc, które polecają przewodniki: rynek, mury obronne i
tak zwany Dom kata.
Nażarty i napojony niemiłosiernie zmuszony jestem
podprowadzić rower pod bramy Muzeum Gazownictwa (było trochę pod górkę).
Miejsce jest oszałamiająco cudne. Zasadniczo dla mnie każdy zadbany budynek z
cegły takim właśnie jest. Cena wejściówki to raptem 4 zł na cały dzień. Brakuje
tylko stojaka na rowery, więc poczciwy i specjalnie wyremontowany na opolskie
tripy Hindenburg godnie zostanie oparty o jedną z czerwonych ścian w towarzystwie
równie poczciwej lokomotywy.
Muzeum zaadaptowane zostało z budynków paczkowskiej gazowni
pracującej od 1902 do 1977 roku. Ekspozycję rozdzielono tematycznie między
budynkami, przy czym tę najbardziej okazałą, wystawę kilkuset liczników,
utworzono w dawnym stalowym zbiorniku na gaz.
W kolejnym budynku znajduje się oryginalnie zachowany podwójny
piec do uzyskiwania gazu koksowniczego z pełną infrastrukturą oraz częściowo
rozebranym kominem.
Dalej na zapleczu pieca znajduje się pomieszczenie filtrów i
osadników (chyba), w którym panuje wspaniały smród smoły – ukochany zapach
miłośników kolei, gdyż ponoć odpady smoliste z paczkowskiej gazowni trafiały
właśnie do PKP w celu impregnacji podkładów kolejowych. Tego zapachu nie można
pomylić z żadnym innym.
Muzeum może pochwalić się imponującą kolekcją wiekowych gazowych
pieców kuchennych, które postawione w rzędzie pod ścianą robią oszałamiające wrażenie.
Jeszcze zacniej prezentują się ekspozycje aranżowane na stare kuchnie i
łazienki. Ciekawostką jak dla mnie były piece kuchenne z gazowymi palnikami i
piekarnikami okapanymi drewnem lub węglem w jednym. Prawdę mówiąc nie wyobrażam
sobie mieć takiej hybrydy dziś we własnym domu. Inną ciekawostką jest
znakomicie zachowany, prawdopodobnie jeden z pierwszych gazowych pieców do
palenia kawy. Obok stoją również uliczne lampy gazowe prawdopodobnie
pamiętające jeszcze paczkowskie lata międzywojenne.
Jedno z pomieszczeń urządzono w sposób okazały. Na planie widnieje
ono jak salka konferencyjna (możliwa do wynajęcia), w której powieszono na
ścianach kilka urokliwych miedzianych piecyków gazowych m.in. z produkcji
Junkersa i Vaillanta – dwóch niemieckich koncernów, które do dziś kłócą się o
to, który z nich pierwszy wyprodukował łazienkowy gazowy ogrzewacz wody.
Wizyta w muzeum pożarła mi grube godziny. Prawdę mówiąc nie
spodziewałem się, że spędzę tam tak dużo czasu. Co prawda najpierw zwiedzałem sam
sobie, potem dokleiłem się do małej grupki i zwiedziłem jeszcze raz tym razem
raczony merytorycznym komentarzem przewodnika. Zabrakło czasu na wicie się
wzdłuż Jeziora Paczkowskiego. Co prawda dobiłem do zapory, wzdłuż której
przebiega granica województw opolskiego i dolnośląskiego, ale potem dość wartko
musiałem zbierać się na stację, by nie przegapić tego jedynego tego dnia składu
do Gliwic. Malutka, opuszczona stacyjka w Paczkowie na pożegnanie poczęstowała
mnie takim pięknym zegarem:
Trip: 17.08.2019
Dystans: 73,67 km