Trzy morza mniejsze

Tegoroczne wyjazdy na Opolszczyznę zamknęły się w zasadzie w trzech grupach tematycznych: starych pałaców, zrujnowanych folwarków i wielkich zbiorników wodnych. Dziś słów parę rzeknie się na ostatni z przedstawionych tematów. Kilka weekendowych wypadów poświęciłem trzem zbiornikom wodnym począwszy od Nysy przez Otmuchów po Turawę. Tworzą one wodną koronę województwa, której dopełnieniem jest Zalew Paczkowski. 


Kilka weekendowych wyjazdów w te okolice ochrzciłem roboczo „Trzy morza mniejsze”, gdyż minie jeszcze dużo czasu, nim zaryzykuje kolejną wizytę nad Bałtykiem. Dopóki na plażę nie zabroni się wnoszenia głośników bluetooth, a z knajp nie znikną szafy grające „gorące hity lata”, będę zadowalał się moimi skromnymi wycieczkami tam, gdzie kończą się kolejowe tory. Nic w tym jednak złego zważywszy, że pomimo iż zasadniczo zarówno Jezioro Nyskie jak i Otmuchowskie cieszą się dużą atrakcyjnością wśród turystów, to jednak ich gęstsze nagromadzenie można zaobserwować tylko w wyznaczonych miejscach do plażowania, postpeerelowskich „kurortach” lub na wybrukowanych alejach hucznie zwanych „bulwarami”. Tak potężne zbiorniki nie mogą być bowiem całkowicie osaczone przez wakacyjną sforę. I tak jest w rzeczywistości. Długie fragmenty ciągnące się wzdłuż zapór, a potem wzdłuż linii brzegowej wolne są od gwaru i hałasu. Tylko Jezioro Turawskie bawiło się ze mną w kółko i krzyżyk – raz to piękne, długie i osamotnione fragmenty na koronie zbiornika, raz to patologia przy piwnych wodopojach rozgrzana procentami, szukająca zaczepki.







Wiatr błąkający się nad taflą wody był tego lata niezbędnym uzupełnieniem gorących dni. W Nysie zatrzymując się w przybrzeżnej gastronomii zażywam ambrozji. Nic to niezwykłego dla mych podróży zarówno tych małych, jak i dalszych. Pani w okienku pyta, czy pite będzie z butelki, czy ze szklanki. Odpowiadam, że ze szkła oczywiście i rzucam żartem, że najlepiej było by ze zmrożonego. Pani otwiera lodówkę z lodami i z samego dna wyciąga oszronioną  szklanę sygnowaną marką okocimską. I wszystko to nie dzieje się w ekskluzywnej restauracji na Krupówkach, a pod parasolami prostej knajpki nad jeziorem. Nysa tego dnia była moim ulubionym miastem. Wypiłem trzy.  



Trzeba się dość mocno ogarnąć, by w relatywnie krótkim czasie załapać się zarówno na objechanie Jeziora Nyskiego jak i Otmuchowskiego. Tak się składa, że w mijającym już gorącym sezonie wakacyjnym pociąg między Nysą a Kłodzkiem kursował tylko raz dziennie. Każdego dnia była więc jedna jedyna szansa by drogą kolejową na miejsce dotrzeć i tą samą wrócić bez alternatywnej pomocy z zewnątrz. Chcą nie chcąc trzeba się było trzymać zegara, a że ruch kolejowy w tej okolicy ograniczony jest właściwie to rzeczonego kursu nowoczesnego szynobusu, o spóźnieniu nie było mowy. Tak czy siak na tułaczkę rowerową między samą Nysą a Paczkowem było niecałe osiem godzin. I dużo, i mało, ale starczało.












Najdalszym punktem wyjazdów był wspomniany Paczków. Bardzo przeliczyłem się w planowaniu czasu, jaki miałem tam spędzić. Daleki dojazd z Nysy, a potem wspaniałe muzeum, które w zasadzie całkowicie skonsumowały mój czas. O tym muzeum normalnie zapodałbym notkę w tej chwili, ale miejsce to samo w sobie jest tak ciekawe, że ośmielę się popełnić na jego temat osobny wpis.



Wyprawy: 04.08, 17.08 i 25.08.2019
Całkowity dystans: 241.28 km